Afganistan - Pańdziszir po latach

Afganistan - Pańdziszir po latach

Dodano:   /  Zmieniono: 
Inżynier Nik Pańdźsziri zaprosił mnie do odwiedzenia Pańdźsziru. Jego propozycja była dla mnie wspaniałą okazją do odwiedzenia doliny po ponad trzydziestu pięciu latach, toteż z radością zgodziłem się na ten wyjazd.
"Wczesnym rankiem" o godzinie dziesiątej trzydzieści rano jego samochód podjechał pod mój hotel i natychmiast ruszyliśmy w drogę. Nik z dumą opowiadał, jakie zmiany zaszły w całej dolinie i w życiu jej mieszkańców.

Pamiętam, że w latach siedemdziesiątych Pańdźszir był cichą doliną, leżącą paręnaście kilometrów po zachodniej stronie jednej z najważniejszych arterii w Afganistanie, na szlaku Kabul - Mazari Szarif. Jej mieszkańcy byli rolnikami oraz hodowcami owiec i kóz. Wielu mężczyzn zajmowało się wydobyciem szmaragdów i lapis lazuli, co było bardzo niebezpiecznym zajęciem i nadal takim pozostaje.

Przy wyjeździe z Kabulu za oknem mieliśmy zwyczajny widok: szeroka asfaltowa szosa na poboczu której rozlokowały się setki małych sklepików, straganów i stoisk z różnymi wyrobami. Wszędzie kręciły się tabuny ludzi.

Kupcy oferują tu wszystko, co świat produkował dawniej lub produkuje i dzisiaj - od nowinek po towary z drugiej lub piątej ręki. Do tego należy dodać dziesiątki restauracyjek, czajhan i sprzedawców wszelakiego rodzaju posiłków. Można tu zjeść głównie narodowe dania, takie jak różnego rodzaje kebaby: cięte, duszone i mielone. Ryż ze smażoną marchewką, rodzynkami i wkładką mięsa baraniego, do tego polany sezonowo sokiem z norendż'a (rodzaj kwaśniej pomarańczy) zwany kobeli palau lub biały ryż czalau z różnymi dodatkami. Do wszystkich potraw konsument dostaje połowę nanu, czyli naszego podpłomyka. Ponieważ wyjechaliśmy z Kabulu po śniadaniu to nie zatrzymywaliśmy się nawet by kupić owoce. Mimo, iż był wrzesień, czyli pora, gdy winogrona, arbuzy, melony smakują najlepiej i są bardzo tanie.

Nik postanowił, że wszystko kupimy w Pańdźszirze, GDZIE WSZYSTKO JEST NAJLEPSZE I NAJSMACZNIEJSZE.

Mijaliśmy wspomniane placówki, z przodu widok na podnóże Hindukuszu i miejscowość Dżabal Saradż, która była pierwszym etapem naszej podróży, odległym około 75 kilometrów na północ od Kabulu.

Dla mnie trasa była tak zwyczajna, że aż nudna, gdyż od 2002 roku do dzisiaj przejechałem ją ponad trzydzieści razy. Dlatego podczas jazdy prawie w ogóle nie zwracałem uwagi na to, co dzieje się na poboczu. Zauważyłem tylko, że nie ma już żadnych wraków czołgów, pojazdów opancerzonych ani innych śladów wojny. Dobra nawierzchnia gwarantowała spokojną jazdę, ale dyskomfortem był ruch na drodze. Do dzisiaj nie mogę się przyzwyczaić do mijanek "na żyletkę" i wszelakiego rodzaju sygnałów dźwiękowych na tysiąc klaksonów wydawanych unisono.

Super, chyba.

Mając ponad godzinę czasu na dojazd do Dżabal Saradż, wspominaliśmy dawne miłe czasy, czyli lata siedemdziesiąte, kiedy było spokojnie, wesoło i tanio. Nikt na nikogo nie patrzył wilkiem, nikt nikogo nie chciał zabić, ani wygnać z kraju. No, może uszczuplić zawartość portfela, ale nie "na chama", tylko sprytnie.

Rozmawialiśmy o naszych wspólnych znajomych, którzy są obecnie w Polsce, a którzy studiowali razem ze mną lub troszkę wcześniej, na Uniwersytecie w Kabulu. Nik wypytywał się o Bogdana i Jadwigę, o Zbyszka, Jolę i Tomka, co robią i jak im się powodzi w nowej Polsce. Ucieszył się, że wszyscy, mimo upływu lat, mają się dobrze lub prawie dobrze. Jego polski nadal jest poprawny, gdyż czyta książki i gazety, które dostaje od przyjezdnych Polaków, czyli w głównej mierze ode mnie. Tęskni za Polską, ale niestety nie może przyjechać, bo nasz kraj nie wydaje Afgańczykom turystycznych wiz, a obecnie zamknął ambasadę, bo nie ma pieniędzy na jej utrzymanie.

Na moje pytania o Pańdźszir odpowiadał: "Sam zobaczysz zmiany" i komentował tylko to, co widziałem z samochodu i uzupełniał moje luki w pamięci.

W ten sposób półtorej godziny podróży do Dżabal Saradż upłynęło błyskawicznie.

Wreszcie dotarliśmy do rozstajów dróg, gdzie główna droga prowadziła na przełęcz Salang, a boczna do Pańdźsziru. Nik z dumą powiedział, że obecnie do stolicy prowincji Bazarak jest już całkowicie asfaltowa i do celu jedzie się godzinę, a nie cztery, jak dawniej. Odległość od Dżabal Saradż do Bazarak wynosi ponad 39 kilometrów, ale droga jest bardzo kręta, o sporym natężeniu ruchu. Dawniej droga przypominała strukturą nasyp kolejowy z większymi lub mniejszymi głazami oraz płytkimi i głębokimi dziurami. Nic dziwnego, że wtedy podróż trwała czterokrotnie dłużej.

Początek drogi to miejscowość Gulbahar (Wiosenna Róża/Kwiat) i na razie jechaliśmy niemal po płaskim terenie. Od razu rzucił mi się w oczy widok sporej liczby wraków spalonych czołgów i innego wojennego szmelcu. Nie zatrzymywaliśmy się, bo nic szczególnego tu nie było.

Jak się okazuje Bohater Pańdźsziru, zamordowany Szah Masud zabronił usuwania jakiegokolwiek pojazdu czy też armaty, argumentując tym, iż ludzie w dolinie powinni mieć przed oczami pamiątki z okrutnych czasów, a złom jest memento i przestrogą dla wszystkich wrogów Ojczyzny.

Na całej trasie do grobowca Szaha Masuda są ich setki.

Po paru kilometrach, przy wjeździe do doliny, musieliśmy zatrzymać się do kontroli dokumentów przeprowadzoną przez miejscową policję/wojsko. Nik przedstawił mój paszport i powiedział, że jadę złożyć hołd Kahremone Melli (Wielkiemu Bohaterowi) Szahowi Madudowi vel Szire Pańdźszir (Lew Pańdźsziru) vel Amir Sāhibe Shahīd (Emirowi Męczenników). Kontrolujący popatrzyli na mnie z uznaniem i szacunkiem i zwyczajowo zaoferowali herbatę i coś słodkiego. Podziękowaliśmy serdecznie i tłumacząc się brakiem czasu pojechaliśmy dalej.

Nazwa wjazdu do Doliny Pańdźsziru w języku dari brzmi Dahane Darre Pańdźszir, co brzmi zabawnie po polsku - Usta Doliny Pańdźsziru.

Wąska i asfaltowa droga do centrum doliny biegła równolegle z rzeką Pańdźszir, która niejednokrotnie wylewała i niszczyła wszystko dookoła. Rzeka była też jedną z naturalnych przeszkód dla najeźdźców, o czym przekonali się ludzie radzieccy i talibowie.
Jest to miejsce urokliwe i niebezpieczne. W szczególności odcinek zway Rohe Tang (Wąska Droga), gdzie szosa ma tylko dwa pasy i nie ma pobocza. Z jednej strony dotyka skały wysokiej na kilkadziesiąt metrów, a z drugiej strony od pięciu do dziesięciu metrów głębokości koryto rzeki. Nic dziwnego, że najeźdźcy nie mogli dać sobie rady z obrońcami doliny i najczęściej kończyli inwazję w tym miejscu.

Parę kilometrów za Rohe Tang, zbocza gór nie są już strome, pojawiają się pierwsze domy mieszkalne, zbudowane z gliny i sieczki; wyglądają jak jaskółcze gniazda przylepione pod strzechą. Wszystkie są odbudowane. Za i przed murami domostw rosną młode drzewa i nadają miejscu świeżość oraz upiększają skalisto-gliniany pejzaż. Rzadki drzewostan pojawia się na niższych wzgórzach, liczy sobie maksimum 12 lat, gdyż w czasie wojen z Sowietami, domowej i z talibami cała roślinność uległa zniszczeniu.

Patrząc przez okno samochodu pomyślałem, że życie podobnie jak zieleń odradza się w dolinie.

Ponieważ zrobiło się południe, postanowiliśmy zatrzymać się przy przydrożnej czajhanie i zjeść dobry miejscowy posiłek. Łakte nane czoszt , czyli czas na obiad jest w całym kraju świętością i nikt nie odważy się go zakłócać czy też zmieniać jego pory.
Czujne oko Nika oraz jego doświadczenie życiowe pozwoliło mi na odprężenie się i zdanie się na jego wybór. Po kilku kilometrach dojechaliśmy do restauracji pod chmurką, położonej nad brzegiem rzeki w cieniu młodych topól i akacji.

Był to rozkoszny "bankiet w krzakach" z tradycyjnym kebabem, ryżem, sałatką jarzynową i zieloną herbatą.

Po obowiązkowej sjeście ruszyliśmy w głąb doliny, mijaliśmy miejscowości i wioski, które przez dwanaście lat, czyli od inwazji wojsk NATO, zostały odbudowane, zmodernizowane, a także częściowo zelektryfikowane. Do tego sukcesu przyczyniła się budowa asfaltowej drogi, którą rozpoczęto w lipcu 2006 roku. (http://www.freerepublic.com/focus/f-news/1660990/posts) Co prawda jest w niej trochę niedoróbek, ale jak wcześniej wspomniałem obecnie podróż trwa dużo krócej.

"Pędząc" około 40 km/h minęliśmy miejscowość Roha (Raukha) na obrzeżu której, w kierunku stolicy prowincji wybudowano nowy stadion do piłki nożnej. Według Afgańskiego Związku Piłki Nożnej w prowincji działa 120 klubów piłkarskich zrzeszających zarówno chłopców, jak i dziewczęta. (http://aff.org.af/english/association/center/panjshir/)

Naszym celem nie był stadion, lecz stolica prowincji z mauzoleum, więc "galopowaliśmy" dalej, by jak najszybciej dotrzeć do grobowca.

Kiedy dojeżdża się do Bazarak w oczy rzuca się wysoka wieża mauzoleum. Jest to sześcioboczna konstrukcja, wysoka na około 20 metrów, wyłożona płytami z szarego marmuru i takim samym wypolerowanym kamieniem ozdobiony jest wnętrze. Góra budowli przypomina kopułę meczetu, trzy ściany boczne mają typowy łukowaty, muzułmański kształt i wzór, a trzy pozostałe są prostokątne.

Aby dotrzeć do grobowca trzeba przejść przez kompleks budynków, w których, w przyszłości będą biura, muzeum, sale konferencyjne i restauracje. Na razie w tym kompleksie trwa praca. Robotnicy bez pośpiechu i majestatycznie przechodzą z kąta w kąt, a praca jak leżała tak leży. W rozmowach z nimi o pracy, o miejscu i o Zmarłym, zwróciłem uwagę na kolokwialny epitet, którym określali Szaha Masuda, tytuowali Go: Omer Seb czyli Przywódcą Męczenników.

Do grobu wchodzi się przez drewniane i zdobione snycerką drzwi. We wnętrzu znajduje się skromny grobowiec z czarnego marmuru, a na kamieniu nagrobnym znajduje się epitafium poświęcone Zmarłemu.

Ponieważ był wtorek, dzień powszedni, wejście do grobu było zamknięte. Do środka Mauzoleum zostałem wpuszczony, gdyż Nik przez parę lat był głównym kierownikiem placu budowy.

W drodze powrotnej do Kabulu rozmawialiśmy o przyszłości Afganistanu i Pańdźsziru.

Jeśli będzie spokój w Pańdźszirze to tutejsi ludzie, będą wieść dostatnie życie, co zrobiliśmy przez ostatnich 12 lat napawa mnie optymizmem. - powiedział mi Nik na pożegnanie.

Galeria

Ostatnie wpisy