W niedzielę 4 maja członkowie komitetu, który chce, by przemianować nazwę gdańskiego lotniska z "Lecha Wałęsy" na "Annę Walentynowicz", urządzili w porcie lotniczym happening. Przy napisie „Gdansk Lech Walesa Airport” pojawili się z wielkim banerem, na którym napisane było „Gdansk Anna Walentynowicz Airport”. Zasłonili nim napis umieszczony na fasadzie budynku. Rozpoczęły się przemówienia, a po chwili interweniowała służby lotniska, straż graniczna i policja, przerywając akcję i rekwirując baner.
Czytaj też:
Akcja na gdańskim lotnisku. „Anna Walentynowicz” zasłoniła „Lecha Wałęsę”. Interweniowała policja
Jarosław Wałęsa nazwał te działania „co najmniej niepoważnymi”. – Zastanawiam się, co się mogłoby wydarzyć, gdybym chciał nagle zmieniać nazwy ulic czy skwerów tej ekipy, tej grupy na bohaterów, których ja uważam za stosownych – mówił syn Lecha Wałęsy. Postulowanie wyboru Anny Walentynowicz na patronkę lotniska określił mianem „używania jej do walki politycznej”. – To jest taka zagrywka czysto medialna, zupełnie niepotrzebna – ocenił. Zaznaczył, że gdyby został prezydentem Gdańska, nie miałby nic przeciwko ustanowieniu ulicy Anny Walentynowicz, gdyby pojawił się taki wniosek. – Oczywiście, Anna Walentynowicz ma swoje zasługi, o których powinniśmy pamiętać i również je szanować – podkreślił.
Syn Lecha Wałęsy, Jarosław, tłumaczył, że jego ojciec jest najbardziej znanym Polakiem na świecie, a zarazem człowiekiem zasłużonym dla Polski. – Wydaje mi się, że nie powinniśmy honorować tylko osoby zmarłe, nieżyjące, dobrze uhonorować człowieka za życia, powiedzieć: Tak, jesteśmy wdzięczni za to, co pan dla nas robił w tamtym czasie – wskazał europoseł.