We wrześniu 2019 roku podczas posiedzenia komisji sprawiedliwości i praw człowieka Krystyna Pawłowicz postanowiła zrecenzować pracę obecnego na sali Adama Bodnara. – W swoich działaniach absolutnie wykracza poza swoje ustawowe kompetencje. Jest rzecznikiem tylko części społeczeństwa mniejszości, która przegrała wybory. Nigdy nie wstawiał się rzeczywiście za osobami krzywdzonymi. Zawsze stosuje kryterium lewacko-obyczajowe – przekonywała.
Pawłowicz oceniła również, że „podmiotami, którymi RPO się interesuje są albo osoby, które są chore seksualnie, albo są to osoby, które protestują przeciwko władzy i słusznie są pociągane do odpowiedzialności i zatrzymywane przez policję". – Jest pan wyjątkowym szkodnikiem – dodawała, a już następnego dnia Kamila Gasiuk-Pichowicz i Michał Szczerba ogłosili, że złożą wniosek do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa znieważenia organu państwowego przez Pawłowicz.
Pawłowicz nazwała Bodnara „szkodnikiem”. Co na to prokuratura?
Warszawska prokuratura w ubiegłym roku odmówiła wszczęcia dochodzenia, a do uzasadnienia decyzji dotarli ostatnio dziennikarze Wirtualnej Polski. Z ich doniesień wynika, że według śledczych język, jakim podczas wspomnianego posiedzenia posłużyła się Pawłowicz „nie odpowiada standardom debaty publicznej i jest niedopuszczalny”.
Dalej prowadzący dochodzenie stwierdzili, że ówczesna posłanka swoimi słownymi atakami nie znieważyła i nie poniżyła RPO, a „pomówiła go o takie postępowanie lub właściwości, które mogłyby narazić go na utratę zaufania”. „W niniejszej sprawie nie zaistniały przesłanki przemawiające za obejmowaniem dalszym ściganiem z urzędu czynu zabronionego.(...) W sprawach o przestępstwa ścigane z oskarżenia prywatnego obejmuje się ściganiem z urzędu czyny prywatnoskargowe, jeśli wymaga tego interes społeczny" – dodano w uzasadnieniu.
Czytaj też:
Wiceszef PO: Budka wie, że nie jest Tuskiem. Nie chce być nadmiernie silnym przywódcą