O 6 rano Sylwia P. telefonuje do matki swego partnera. –Ja chyba zabiłam Pawła – mówi i odkłada słuchawkę. Urszula K. próbuje się dodzwonić do dziewczyny, ale bez skutku. Postanawia bezzwłocznie pojechać do pobliskiej podwarszawskiej miejscowości, gdzie jej syn i Sylwia od dwóch lat mieszkają w domu po dziadkach Pawła. Kobieta nie wierzy w to, co usłyszała. Przecież była u młodych poprzedniego dnia, zasiedziała się tam do późnego popołudnia. 35-letni Paweł G. chciał kosić trawę na podwórku; odradzała mu, bo pił, w takim stanie nie powinien używać kosiarki na prąd. Ustąpił, położył się spać. Potem jeszcze rozmawiała z Sylwią, która narzekała na swego partnera. – Najchętniej bym mu rozbiła na łbie te butelki z piwem czy wódą – powiedziała. – On nic, tylko pije i śpi.
Urszula K. przed odjazdem obudziła syna, aby się pożegnać. Odpowiedział: – Wieczorem mamusiu się zdzwonimy.
Odezwał się koło godziny 20. Wzburzony twierdził, że Sylwia podsypuje mu do jedzenia tabletki nasenne. Nie wiadomo, jak długo to trwa. – Uważaj na nią – ostrzegła go. – Ona jest na ciebie wkurzona.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Komentarze