Kandydat PiS na prezydenta Warszawy dla „Wprost”: Będę musiał dogadać się z Tuskiem

Kandydat PiS na prezydenta Warszawy dla „Wprost”: Będę musiał dogadać się z Tuskiem

Tobiasz Bocheński
Tobiasz Bocheński Źródło:X / PiS
– Warszawa to trudny teren dla PiS-u, ale jako środowisko polityczne chcemy pokazać, że istnieje coś takiego jak „wielkomiejska prawica”. Będę prezydentem, który stroni od wszelkich sporów światopoglądowych (...). Rafał Trzaskowski wpisał się w zupełnie inny styl, stając się stroną w pewnej agendzie ideologicznej. Ja proponuję skrajną wobec niego alternatywę – mówi w rozmowie z „Wprost” Tobiasz Bocheński, były wojewoda mazowiecki, kandydat PiS na prezydenta Warszawy. Jak dodaje, jako prezydent stolicy będzie musiał się dogadać z szefem rządu , zamierza „normalnie” współpracować z Donaldem Tuskiem i „nie grymasić”'.

Marcin Makowski, Wprost: Znana anegdota głosi, że Platforma Obywatelska mogłaby wystawić w Warszawie krzesło, a i tak wygrałoby w wyborach prezydenckich z kandydatem Prawa i Sprawiedliwości. Dlaczego w takim razie zdecydował się pan startować?

Tobiasz Bocheński: Startuję w wyborach, ponieważ się z tą anegdotą nie zgadzam. Gdyby była prawdziwa, oznaczałoby, że Warszawiacy są w pewien sposób ubezwłasnowolnieni przez lidera Platformy Obywatelskiej. Donald Tusk mógłby palcem wskazywać przyszłego prezydenta stolicy, a oni by po prostu bezrefleksyjnie szli za jego rozkazem.

Wierzę, że dyskusja o mieście, przedstawienie różnych wizji, realny pluralizm kandydatów – łącznie z tymi z mniejszych ugrupowań – buduje w czasie kampanii dynamikę, która może zmienić los wyborów. Na pewno nie kandyduję po to, żeby przegrać z krzesłem.

Tylko tutaj nie chodzi o pana plany, ale obiektywne czynniki, które politolodzy nazywają „nadreprezentacją elektoratu liberalnego. To po prostu nie jest miasto, w którym PiS cieszy się poparciem pozwalającym na zmianę status quo.

Warszawa to na pewno bardzo trudny teren dla Prawa i Sprawiedliwości, ale jako środowisko polityczne chcemy pokazać, że istnieje coś takiego jak „wielkomiejska prawica“. Konserwatyści to nie tylko, zgodnie z liberalnym stereotypem, ludzie mieszkających w drewnianych chatkach krytych słomą, chodzący w strojach ludowych, nieczytający książek, nieznający obcych języków i bez wiedzy o świecie.

Istnieje prawica wielkomiejska, nowoczesna, która ma coś do zaproponowania również wyborcom, którzy byli blisko związani z Koalicją Obywatelską, czy z innymi partiami, ale z biegiem czasu mogli się nimi rozczarować.

A jak wygląda wielkomiejska prawica? Jak by ją pan scharakteryzował?

To jest bardzo dobre pytanie.

Sam pan się podłożył.

Po prostu wyprzedziłem fakty. Mam dylemat, bo z jednej strony program, który zaprezentujemy ma być odpowiedzią na podobne wyzwania, a na razie nie mogę go ujawniać, ale niewątpliwie jest to prawica otwarta, która nie jest więźniem przeszłości. Prawica, która ma świadomość dynamiki rozwoju i zmian, które odbywają się na świecie czy w Polsce. Jest to prawica dyskutująca i debatująca z innymi poglądami, szanująca różnice, ale twardo obstająca przy ewolucyjnej wizji rozwoju państwa, społeczeństwa czy prawa. Prawica, która potrafi się definiować na nowo i potrafi wchodzić w zagadnienia i problemy, które do tej pory były zawłaszczane przez liberałów. Taka formacja, która umie znajdować autorskie, a być może atrakcyjne rozwiązania dla wyborców z większych miast.

Dobrze pamiętam kampanię Patryka Jakiego z 2018 roku. On też starał się być nowoczesny, promował nową dzielnicę z futurystyczną architekturą, spotykał się z wyborcami na osiedlach, robił tweetupy… a potem przegrał w pierwszej turze. Wyciągnął pan z tego jakieś wnioski dla siebie?

Na pewno, ale nie mogę się nimi podzielić, bo zdradziłbym strategię wyborczą.

Artykuł został opublikowany w 9/2024 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.