Marta Byczkowska-Nowak: W twojej książce „Patopaństwo” czytamy m.in. o patoelitach, patopracy, patobankach, patopolityce. Język kształtuje rzeczywistość?
Jan Śpiewak: Język kształtuje rzeczywistość i idee kształtują rzeczywistość. Wszyscy jesteśmy zakładnikami świata idei i dlatego napisałem tę książkę – chcę zmienić świat, który nas otacza, a bez zmiany w głowach się to nie uda.
Zmiana w głowach, która zaczyna się w języku, rozpoczęła się kilka lat temu za sprawą „patodeweloperki”, pojęcia, które ukułeś i chyba udało się je wprowadzić do mainstremau. Czujesz satysfakcję, myślisz, że to coś zmienia?
Na poziomie narracji mam poczucie, że ta sytuacja staje się dla Polaków coraz jaśniejsza i to jest na pewno jakiś sukces. To, co my zrobiliśmy w Polsce z mieszkaniami, to jest ewenement na skalę kontynentu. Deweloperzy robią co chcą, zarówno w kwestii cen, jak i tego, jak źle te mieszkania są budowane: bez dostępu do usług publicznych, ciemne, nierzadko śmiesznie małe, nieustawne.
Dziś deweloperzy są wreszcie traktowani tak, jak powinni być traktowani, czyli jak patologia, klasa pasożytująca na polskim narodzie.
Ale jeśli chodzi o konkretne rozwiązania i przepisy, to oczywiście cały czas jesteśmy w defensywie. O życiu Polaków decyduje klasa rentiersko-deweloperska. Mamy nie tylko najdroższe kredyty w Unii Europejskiej, ale też banki mają najwyższe marże, a media w patopaństwie szerzą narrację tej klasy: kredyty są drogie, bo muszą być drogie.
Robisz wiele, żebyśmy przestali kupować tę opowieść, popularyzując szokującą prawdę: klasy społeczne istnieją. W zindywidualizowanym społeczeństwie to wcale nie jest takie oczywiste, problem z samoidentyfikacją widać choćby po ogromnej nadreprezentacji ludzi identyfikujących się jako klasa średnia.
To prawda, indywidualizm prowadzi do ogromnej popularności mitu, że nie ma klas, że każdy może zostać rentierem, bogaczem, a zatem nie ma też elit. Ta opowieść naturalnie bardzo odpowiada elitom, które nie chcą, żeby ich władza była widoczna.
W tym micie przedsiębiorczości w żaden sposób nie jest obecny kapitał dziedziczony, ani ten kulturowy, społeczny, ani materialny. Ten temat nie istnieje, jest zupełnie pomijany.
Myślę, że właśnie sytuacja na rynku nieruchomości, z narastającą od kilku lat patologią, przynosi przełom w tym myśleniu, bo pokazuje jak w soczewce mechanizm bogacenia się bogatych.
Ci, którzy mają pięć mieszkań, za chwilę będą mieli ich dziesięć, a ty człowieku mieszkaj dalej w wynajmowanym, albo spłacaj najdroższy kredyt na swoje jedyne mieszkanie, w którym prawdopodobnie umrzesz, bo z takim obciążeniem finansowym raczej nigdy się nie przeprowadzisz.
Ale influencerzy zajmujący się flippingiem z dumą pokazują w social mediach kolejne mieszkania kupione pod wynajem, w ankietach na Instagramie tysiące osób pomagają im wybrać tapetę i kolor płytek w łazience.
Bo w stanie skrajnego indywidualizmu, gdzie trudno mówić o społeczeństwie jako takim, społeczeństwie jako wspólnocie, kult bogactwa, albo wręcz bałwochwalstwo bogactwa zastępuje jakiekolwiek inne spoiwo społeczne. Pakujemy się właśnie w sytuację taką, jaka ma miejsce w Ameryce, gdzie ludzie wybierają polityków, którzy są przeciwni ich interesom ekonomicznym. Kibicujemy ludziom, którzy nas krzywdzą.
Aktualne cyfrowe wydanie tygodnika dostępne jest w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.