Ks. Andrzej: nie tknąłem chłopców

Ks. Andrzej: nie tknąłem chłopców

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fot. PAP/Jerzy Undro 
- Żadnego wychowanka nie tknąłem - mówi "Gazecie Wyborczej" oskarżony o pedofilię ks. Andrzej.
Od 13 lat szczeciński Kościół nie umiał rozwiązać palącej sprawy. W końcu opisała ją "Gazeta Wyborcza". Reportażu w "Dużym Formacie" o założycielu i pierwszym dyrektorze Ogniska św. Brata Alberta w Szczecinie wstrząsnął Polską.

- Nie, absolutnie czegoś takiego nie robiłem. To bezpodstawne zarzuty. Mam dość życia pod ich presją. Chcę, by ta sprawa była całkowicie wyjaśniona. Kościół wyjaśniał ją od 1995 r. - odpowiada na pytanie czy wykorzystywał seksualnie swoich podopiecznych. Uważa on jednocześnie, że sprawę powinna zbadać prokuratura. - Problem w tym, że minęło dziesięć lat i zarzucane mi czyny się przedawniły. Prokuratura już nie sprawdzi, co się wtedy wydarzyło. Prosiłem ludzi, którzy mnie atakowali oszczerstwami, że jestem pedofilem: idźcie do prokuratora, niech on tym się zajmie - dodaje ks. Andrzej.

W jego opinii, biskupi postępowali "zgodnie ze swoimi uprawnieniami, wiedzą i sumieniem". - Ich wina miałaby polegać na tym, że nie dali wiary moim oszczercom? - dziwi się.

Przywołuje on jednocześnie zdarzenie sprzed lat. - Gdy poprosiłem sprawcę tego zamieszania, mojego byłego współpracownika z Ogniska św. Brata Alberta - Marka Mogielskiego (to były wychowawca z ogniska, brat dominikanina Marcina Mogielskiego, który spisał zeznania wychowanków - red.) - by złożył doniesienie do prokuratury, to tylko wzruszył ramionami i spojrzał mi w oczy, uśmiechając się cynicznie. Sam na siebie miałem donieść? Biskupi mieli na mnie donieść? Przecież to absurd - mówi dla "Gazety Wyborczej".

W jego ocenie nikt ze świadków i rzekomo molestowanych chłopców "nie jest wiarygodny". - Na wakacyjnym wyjeździe w góry kogoś molestowałem? To były pokoje po siedem, osiem osób. Nikt nigdy nie był w nich sam. Ja nie spałem z chłopcami, tylko miałem swój pokój w zupełnie innym budynku, u bacy - mówi w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".

Opisuje także kolejne przypadki chłopców. - Ten, który twierdzi, że miałem z nim rzekomo 30 kontaktów seksualnych, był zagubionym chłopakiem po trzech próbach samobójczych. Dałem go, by przyuczył się do zawodu stolarza, to zaczął wąchać kleje. Nie wiem, za co mści się na mnie - opisuje ks. Andrzej.

- Zarzuty są kłamliwe - konkluduje.

Oskarżany ksiądz przypuszcza też jakie motywy kierują Markiem Mogielskim. - Myślał, że zostanie kierownikiem jednej z założonych przeze mnie placówek. Spodziewał się też, że awans dostanie jego żona.

Z kolei o o. Marcin Mogielski mówi: - Mój konflikt z Marcinem zaczął się, gdy mu powiedziałem, że nie może iść do seminarium ze względu na półroczny romans homoseksualny z wizytatorem przydzielonym do ogniska przez kuratorium.

Ojciec Mogielski zaprzecza temu, stwierdził natomiast, że został wykorzystany przez człowieka, któremu ufał.

- On najwyraźniej zapomniał, kto go wyciągał z tego błota i kto zapłacił za adwokata. Ja mu pomogłem - ocenia ks. Andrzej.

Ks. Andrzej będzie - jak zapowiada - dochodził swojej niewinności przed sądem. - Choć liczę jeszcze na cud, że tych ludzi oświeci i będą umieli przyznać się do swojej winy.

gazeta wyborcza, ss