Nangar Khel - minuta po minucie

Nangar Khel - minuta po minucie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Żołnierze oskarżeni o zbrodnię wojenną przyznają, że pojechali do wioski z rozkazem jej ostrzelania. Niektórzy odmówili, próbowali zatrzymać ostrzał, inni strzelali - pisze "Gazeta Wyborcza".

Przedstawia ona rekonstrukcję wydarzeń z Nangar Khel minuta po minucie. Gazeta korzystała z: (aktu oskarżenia siedmiu żołnierzy (poznała go), ich własnych zeznań, które złożyli na początku śledztwa, zeznań kilkunastu żołnierzy, świadków zdarzenia, rozmów ze śledczymi i wielu rozmów z żołnierzami, w tym z oskarżonymi.

Rekonstrukcję "GW" pokazała trzem żołnierzom, świadkom ostrzelania wioski. "Ten opis szczegółowo oddaje to, co się stało" - powiedzieli.

Zaczęło się rankiem 16 sierpnia 2007 r. Dwa wozy w polsko- amerykańskim konwoju wpadły na miny talibów w pobliżu wioski Nangar Khel. Dowódca konwoju Maciej Nowak poprosił polską bazę w Wazi-Kwa o zabranie uszkodzonych wozów. Oprócz lawety przyjechały dwa oddziały szturmanów (oddziały komandosów). Noszą na ramieniu nieformalny symbol plutonu "Delta" z Bielska-Białej z trupią czaszką i skrzyżowanymi szablami na czarnym tle.

"Naszywka dodaje otuchy. Chodzi o wierność i o to, że nie cofamy się w boju" - tłumaczy gazecie chor. Andrzej Osiecki "Osa", guru komandosów z "Delty", jeden z oskarżonych.

Oddział pierwszy pod dowództwem por. Łukasza Bywalca "Bolca" wiózł ze sobą rozkaz. Wydał go - według zeznań żołnierzy - dowódca bazy Olgierd Cieśla "Olo". Według aktu oskarżenia kazał im "przepierdolić trzy wioski". O rozkazie nie wiedział ani Maciej Nowak, ani dowódca drugiego oddziału szturmanów por. Artur Pracki, dziś główny świadek oskarżenia.

O godz. 16 Nowak pakował samochody na lawety. Pół kilometra dalej komandosi "Bolca" rozłożyli moździerze. Potem "Bolec" i "Osa" podjechali do drugiej grupy moździerzowej Prackiego. I pokazali im na elektronicznej mapie cele: centrum wioski i jej skraj. Ich podwładni już zaczynali kanonadę.

Porucznik Pracki nie otworzył ognia. Skontaktował się z bazą Wazi-Kwa: "Ignoruję te cele". Kilka dni temu "GW"zapytała, czemu odmówił. Nie chciał rozmawiać.

Także Nowak, który o ostrzale wioski dowiedział się od swoich zwiadowców, połączył się z dowódcą Wazi-Kwa: "Przerwijcie ten ogień". I dostał taką odpowiedź: "Która wioska, bo nie wiemy, jaką wymazać z mapy?".

Teraz dowódca bazy "Olo" tłumaczy, że informację Nowaka potraktował jako głupi żart. Nowak kazał swojemu sierżantowi pędzić na stanowisko, skąd strzelano. Sierżant pognał. Wyskoczył z samochodu i krzyknął do ludzi "Bolca": "Co robicie? Tam są kobiety i dzieci".

W aktach sprawy jest odpowiedź Damiana Ligockiego "Ligo", kolejnego oskarżonego, strzelca karabinu maszynowego na wieżyczce hummera: "Przecież do nich walimy!". Dziś "Ligo" mówi gazecie inaczej: "Celowałem ponad zabudowaniami i po prawej. Żadna z kul, o ile wiem, nie trafiła w żaden budynek". Dopiero interwencja jednego z oficerów, również asystującego przy ewakuacji wozów, zakończyła kanonadę. Nie wiemy, czy to Nowak go wysłał.

Kto wydał rozkaz? Zeznania trzech oskarżonych szturmanów są jednoznaczne: "Olo" podczas południowej odprawy w bazie Wazi-Kwa. Kazał im ostrzelać trzy wioski "przy okazji" ewakuacji uszkodzonych aut.

"Olo" dziś zaprzecza. Ale pogrąża go "Osa": "Nie wiem, dlaczego wypiera się swego rozkazu" - mówi gazecie.

Prokuratura boi się o żołnierzy, którzy byli przeciw ostrzelaniu wioski. Ma sygnał, że jednemu, który zeznał przeciw kolegom, ktoś poluzował koła w prywatnym samochodzie, już w Polsce. (...)

ab, pap