Świadek ws. Nangar Khel: nie planowano użycia moździerza 60 mm

Świadek ws. Nangar Khel: nie planowano użycia moździerza 60 mm

Dodano:   /  Zmieniono: 
W operacji polskich żołnierzy, która zakończyła się ostrzelaniem zabudowań w rejonie wioski Nangar Khel, nie planowano użycia moździerza 60 mm - powiedział jeden ze świadków w sprawie kpt. Andrzej B.

"Zadaniem pierwszego plutonu szturmowego (w skład którego wchodzili oskarżeni żołnierze) było udanie się w rejon zdarzenia w celu wsparcia sił, które tam były" - mówił kpt. B. przed Wojskowym Sądem Okręgowym, który prowadzi proces.

Oskarżeni o zabójstwo cywili żołnierze - wtedy z 1. plutonu szturmowego Zespołu Bojowego "C" - ostrzelali zabudowania z wielkokalibrowego karabinu maszynowego (wystrzelono co najmniej 36 pocisków 12,7 mm), a następnie "obrzucili" ją granatami moździerzowymi (kalibru 60 mm).

Kpt. B. podkreślał, że w operacji planowano tego dnia użycie jedynie moździerza 98 mm. Odpowiednie koordynaty do strzelań przekazano plutonowi, który miał go na wyposażeniu.

Świadek mówił, że żołnierze byli przeszkoleni z procedur użycia broni. "Minimalne odległości prowadzenia strzelań wynosiły 1000 metrów od miast i  wiosek oraz 500 metrów od dróg i mostów" - powiedział. Jak dodał, żołnierze m.in. podczas spotkań z prokuratorem już w Afganistanie byli także uprzedzeni, że "nie wolno prowadzić ognia do wiosek i ludzi, a w razie nieuzasadnionego użycia broni należy liczyć się z konsekwencjami".

Trzech oskarżonych złożyło oświadczenie, że wbrew deklaracjom świadka zostali przeszkoleni jedynie w zakresie zasad wezwania wsparcia ognia artyleryjskiego z  pola walki tzw. CFF, czyli Call For Fire.

Kapitan B. przyznał, że mogła zdarzyć się taka sytuacja, jeśli w dniu szkoleń przebywali poza bazą. Jak wskazał, moździerz LM 60 D kalibru 60 mm to, w myśl zasad współczesnego pola walki, broń wsparcia piechoty, nie artyleryjska.

Świadek mówił, że w feralnym dniu wyznaczono pięć potencjalnych celów, ulokowanych na wzgórzach. W programie graficznym przedstawiającym mapy i zdjęcia lotnicze tzw. Falcon View oznaczone je - jak relacjonował - za pomocą "krzyżyków". Wokół wiosek i zabudowań naniesiono w systemie "okręgi". Kapitan przyznał, że wbrew zwyczajowi oznaczył owale kolorem czerwonym, a nie czarnym, bo dopiero zapoznawał się z systemem i inaczej nie potrafił.

Potwierdził także to, że adnotację "NFA" (Non Fire Area czyli, obszar bezwzględnego zakazu ostrzału) obok okręgów zaznaczył już po zakończeniu odprawy w Centrum Operacji Taktycznych - tzw. TOC-u (Tactical Operations Center). "Wcześniej nie było na to czasu" - mówił. "Nie pamiętam czy przekazałem dowódcy QRF (sił szybkiego reagowania tzw. Quick Reaction Force) to, że  czerwone okręgi oznaczają NFA. Przyjąłem, że wie, co znaczą, m.in. dlatego, że  nie zadawał pytań" - oznajmił.

Kapitan B. podkreślał, że w ogóle nie było wymogu oznaczania stref NFA na  mapie, a zrobiono to wówczas jedynie dla "lepszego unaocznienia miejsc, gdzie są ludzie". "Wszystkim było wiadomo, że wioski są z założenia NFA" - wskazał.

Kpt. B. mówił w środę, że nie słyszał aby dowódca żołnierzy mjr Olgierd C. wydał rozkaz ostrzału wioski. Podobnie relacjonowali we wtorek pierwsi świadkowie, podkreślając jednocześnie, że nie byli obecni przy stawianiu zadań funkcyjnym żołnierzom.

Świadek mówił, że przed zajściem ostatni raz łączność z żołnierzami pierwszego plutonu zanotowano, gdy opuszczali bazę. "Porucznik Bywalec -  (oskarżony Łukasz Bywalec, pseud. Bolec) po dojechaniu na miejsce zdarzenia ani razu się z nami nie połączył, choć zwyczajowo każdy patrol w  strefie meldował się co godzinę. Wielokrotnie próbowaliśmy się z nim łączyć" -  mówił kpt. B.

Jak dodał, kontakt z QRF nastąpił, gdy jeden z żołnierzy innego plutonu, który był na miejscu za pomocą AFTS-u (komputerowego systemu łączności satelitarnej, przypominającego komunikator internetowy) przesłał informację, że "nasi strzelają z moździerza". "Na samym początku sądziłem, że to  moździerz 98 mm. Ale otrzymaliśmy informację, że dopiero się rozstawiają, a  strzelają moździerze 60 mm. Byliśmy zdziwieni, bo 60 mm nie były w ogóle planowane do użycia" - dodał.

Podkreślał, że zdziwienie było tym większe, że nie zamknięto jeszcze przestrzeni powietrznej w rejonie strzelań. "Moździerze nie mogą otwierać ognia bez zamknięcia strefy, bo mogą odbywać się akurat loty śmigłowców" - wyjaśniał. Odstępstwo od tej zasady jest możliwe jedynie, gdy wojsko odpowiada na  bezpośredni atak - wskazał.

Kpt. B. potwierdził - tak jak inni świadkowie dotychczas - że słyszał o  problemach z amunicją do moździerza LM 60 D. "Część pocisków spadała bliżej niż  powinna. Różnice w stosunku do nastawów mogły wynosić do 500 metrów; były też problemy z kierunkiem" - mówił.

Wskutek ostrzału zabudowań przez polskich żołnierzy 16 sierpnia 2007 roku na  miejscu zginęło sześć osób - dwie kobiety i mężczyzna oraz troje dzieci. Trzy osoby - w tym ciężarna kobieta - zostały ciężko ranne. Prokuratura oskarżyła sześciu wojskowych o zabójstwo ludności cywilnej; jednego o ostrzelanie niebronionego obiektu.

ND, PAP