Proces kardiochirurga oskarżonego o przyjęcie łapówki

Proces kardiochirurga oskarżonego o przyjęcie łapówki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Lekarz widział, że zostawiłam na biurku kopertę, ale mógł nie wiedzieć, co było w środku - tak zeznała przed Sądem Rejonowym w Białymstoku kobieta, która wzięła udział w policyjnej prowokacji wobec kardiochirurga Tomasza Hirnle.

Zmieniła w ten sposób swoje wcześniejsze zeznania, w których była przekonana, że Hirnle (zgadza się na podawanie danych) musiał widzieć, iż w kopercie, która nie była zaklejona, znajdowały się pieniądze na łapówkę.

Joanna Ś. niespodziewanie pojawiła się w sądzie już po tym, jak sąd odnotował jej nieusprawiedliwioną nieobecność. To jeden z ważniejszych świadków w tej sprawie, bo to ona zgodziła się odegrać w prowokacji rolę osoby, która wręczy kardiochirurgowi 5 tys. zł łapówki.

We wtorek kobieta w większości potwierdziła swoje wcześniejsze zeznania dotyczące okoliczności przygotowania akcji. Mówiła, że najpierw lekarz wyznaczył datę operacji, a dopiero potem ona wyciągnęła kopertę z pieniędzmi. Odnosząc się do samego jej wręczenia, zmieniła jednak zdanie co do tego, czy lekarz wiedział, co jest w środku.

Pytana przez sąd, dlaczego zmieniła zdanie, powiedziała, że próbując odtworzyć sobie w pamięci przebieg zdarzeń, "nabrała niepewności" co do tego, czy lekarz mógł wiedzieć, co jest w kopercie.

Część jej zeznań miała miejsce za zamkniętymi drzwiami, bo wymagały użycia utajnionych danych operacyjnych z policyjnej prowokacji.

Po południu sąd przeprowadził w białostockim szpitalu klinicznym tzw. eksperyment procesowy. W gabinecie docenta Hirnle odtworzona została kluczowa sytuacja zostawienia na biurku koperty w łapówką. W eksperymencie wziął udział sąd, strony procesu i świadek Joanna Ś.

Wcześniej sąd obejrzał zapis wideo z ukrytej kamery, którą kobieta miała przy sobie w czasie prowokacji. Zapis obrazu i dźwięk są jednak złej jakości, dialogi są trudne do zrozumienia i - jak zaznaczył sąd - "słychać jedynie urywki zdań".

W czasie rozmowy w gabinecie, tuż przed wyjściem kobiety, z ust kardiochirurga padają słowa "nie trzeba", a także, że nie może obiecać, iż wynik operacji będzie dobry. Po wyjściu z gabinetu w rozmowie telefonicznej kobieta mówi, że kopertę zostawiła na biurku, a "do ręki nie wziął".

Sąd przesłuchał też we wtorek w charakterze świadka dyrektora szpitala klinicznego Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku Bogusława Poniatowskiego. Mówił on o lekarzu Wojciechu S., który uznawany jest za inspiratora prowokacji wobec docenta Hirnle.

Wojciech S. to inny lekarz z kliniki kardiochirurgii białostockiego szpitala. Po informacjach, że to on stoi za akcją przeciwko koledze z pracy, dwa razy dyrekcja szpitala próbowała go zwolnić; nieskutecznie, bo lekarza chroniła działalność związkowa.

Jak powiedział we wtorek przed sądem dyrektor Poniatowski, doktor S. został w końcu zwolniony, bo jego związek zawodowy od roku już nie działa. Powodem zwolnienia była utrata zaufania przez pracodawcę. Lekarz ponownie skierował sprawę do sądu pracy.

Joanna Ś. i Wojciech S. są wśród siedmiu osób oskarżonych w związku z przygotowaniem prowokacji wobec kardiochirurga. Ten proces jeszcze się nie rozpoczął. Śledztwo prowadziła prokuratura krakowska, akt oskarżenia trafił do Sądu Rejonowego w Białymstoku.

Proces docenta Hirnle jest prowadzony od początku, bo sąd odwoławczy uchylił wyrok skazujący i nakazał sądowi pierwszej instancji rozpoznać sprawę ponownie.

Nakazał przede wszystkim, by rozstrzygnąć rozbieżności między zeznaniami, a także wziąć pod uwagę ustalenia prokuratury w śledztwie dotyczącym okoliczności policyjnej prowokacji.

ND, ab, PAP