Dialog równoległy

Dialog równoległy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na wspólną debatę między premierem a stoczniową „Solidarnością” i OPZZ, taką jak zapowiadano, chyba od początku nie było szans, bo wokół tego spotkania od początku toczyła się gra znaczonymi kartami. Jednak debata się odbyła, tyle że zamiast dialogu, wysłuchaliśmy dwóch równoległych monologów.
Premier wygłosił swoje argumenty na pustym dziedzińcu Politechniki Gdańskiej, raczej wspierany niż atakowany przez mało znanych działaczy Związku Zawodowego Inżynierów i Techników i związku „Okrętowiec". Brzmiały one całkiem sensownie i nawet przekonywająco. I pewnie o to chodziło. Jednak wielu widzów pewnie zadawało sobie pytanie: czy równie przekonywająco wypadłyby w ogniu pytań i gniewnych pokrzykiwań nieobecnych działaczy „S" i OPZZ.

Swój monolog wygłosił później przed kamerami wiceszef stoczniowej „S", Karol Guzikiewicz, skupiając się na nieopublikowanym raporcie NIK, który miał świadczyć o tym, że stocznia nie dostała takiej pomocy, o jakiej mówił rząd. – Premier kłamie – wykrzykiwał rozemocjonowany. Szkoda więc, że nie skorzystał z okazji, by wprost zadać te pytania premierowi Tuskowi i przygwoździć go argumentami nie do odparcia, jeśli je rzeczywiście miał.

Tymczasem z obydwu stron padają oskarżenia o to, że do spotkania nie doszło i obie mają swoje rację. Premier nie pojechał do związkowców, którzy czekali na niego przed historyczną bramą stoczni, bo jak mówił, „nie jest dla działaczy na telefon". Rzeczywiście zmienili oni decyzję w ostatniej chwili, na trzy godziny przed debatą, oświadczając, że czekają premiera przed historyczną brama stoczni . Tyle, że kilkukrotna zmiana warunków debaty przez stronę rządową też  nie świadczy o nieprzepartej potrzebie jej odbycia. Podobnie jak ze strony związkowej  obrażanie się o doproszenie przedstawicieli dwóch marginalnych związków (nie sądzę, by tych dwóch na pięciu działaczy „S" i OPZZ mogło zdominować czy rozbić dyskusję. Wystarczyło obejrzeć ich wystąpienia na dziedzińcu politechniki), o brak moderatora, a zwłaszcza scenografii (sic!)

Po transmisji jeden z komentatorów ocenił, że premier powinien pojechać do stoczni, by spotkać się z przywódcami buntu. Ktoś inny zadał pytanie: tylko, czy to byli prawdziwi przywódcy buntu?  No cóż, nie trzeba wielkiej przenikliwości, żeby dostrzec ścisłe związki miedzy Prawem i Sprawiedliwością a „Solidarnością", zwłaszcza tą stoczniową.  Z tego powodu Stocznia Gdańska, w dodatku jako kolebka "Solidarności", doskonale nadaje się do przedwyborczych przepychanek, bo przecież nie ona jedna ma takie problemy w dobie kryzysu, a tak naprawdę o jej los powinien się martwić ukraiński właściciel.

Jednak w tej grze przeciwnicy próbując ograć drugą stronę, obaj zakiwali się na śmierć. I zamiast debaty, która miał wyciszyć emocje, a może zapoczątkować jakiś sensowny dialog, pozostał niesmak.