Nie zabierajcie nam żarówek!

Nie zabierajcie nam żarówek!

Dodano:   /  Zmieniono: 
Co to jest – wisi u sufitu i grozi? Żarówka firmy Osram. Ten stary żart, stał się niestety faktem i żarówki nam naprawdę grożą. Lecz nie te tradycyjne, tylko tzw. energooszczędne. Lobbyści reprezentujący producentów tzw. energooszczędnych świetlówek przeforsowali w Komisji Europejskiej pomysł wyeliminowania z rynku tradycyjnych żarówek.
 ZAPISZ SIĘ DO STOWARZYSZENIA OBROŃCÓW ŻARÓWEK

Wielcy naukowcy - Thomas Edison, Joseph Wilson Swan czy Aleksander Łodygin - przewracają się w grobie. Wynaleziona przez nich żarówka elektryczna, symbol postępu technicznego XX wieku, została uznana za produkt nielegalny. Właśnie weszła w życie unijna dyrektywa zakazująca sprzedaży stuwatowych żarówek, jednak na tym nie koniec. To dopiero początek batalii Komisji Europejskiej z jednym z największych cywilizacyjnych wynalazków. Unijni biurokraci stopniowo będą usuwać z rynku wszystkie żarówki „starej" generacji. Łącznie z tymi 7-watowymi, oświetlającymi wnętrza samochodów. Pod koniec 2012 r. żarówki zobaczymy tylko w muzeum, a kupimy najwyżej na czarnym rynku. Niewykluczone, że po tym terminie staną się one kolejnym elementem bitwy pomiędzy celnikami a przemytnikami - obok papierosów, alkoholu, narkotyków.

Rekomendowane przez Komisję Europejską tzw. żarówki energooszczędne, przez fachowców zwane świetlówkami kompaktowymi, są kilkadziesiąt razy droższe od zwykłych „setek", a poza tym dają nieprzyjemne zimne światło. Dlatego w ostatnich dniach stoiska elektryczne w supermarketach były areną bitwy o ostatnie „normalne" żarówki. Niektórzy klienci wynosili ich całe kartony, zdając sobie sprawę, że to ostatnia okazja do przygotowania zapasu na nadchodzące ciemne i energooszczędne wieki.Aż 82 proc. Polaków byłoby skłonnych oszczędzać energię ze względów finansowych – wynika z badań przeprowadzonych na zlecenie dostawcy energii elektrycznej RWE Stoen. Jednak rzeczywiste działania oszczędnościowe podejmuje tylko niewielka część tej grupy. Podobnie jest w innych krajach Unii Europejskiej. Dlatego urzędnicy z Brukseli postanowili zmusić obywateli do oszczędności zestawem nakazów i zakazów. W akcie biurokratycznej samowoli Komisja Europejska nie spytała o zdanie ani Rady Europy, ani europarlamentu. Kluczową rolę w tym procesie odegrała - jak zwykle - poprawność polityczna, a ściślej: podporządkowanie wszelkich działań walce z dwutlenkiem węgla i zmianami klimatu.

Żarówkowy szwindel nie byłby jednak tak łatwy do przeprowadzenia bez lobbystów. European Lamp Federation (ELF), organizacja branżowa skupiająca producentów 95 proc. żarówek w Europie (w jej skład wchodzą m.in. Philips, Osram czy General Electric), od lat bombardowała opinię publiczną danymi, ile to dwutlenku węgla uda się zredukować dzięki wymianie starych żarówek na nowe. W tym celu ELF powołała kolejną organizację – New Lamp Industry Initiative, czyli Inicjatywę Przemysłu na rzecz Nowych Żarówek, która lobbowała bezpośrednio w Komisji Energetyki. Komisarz Andris Piebalgs był zachwycony. Pierwszy plan oszczędnościowy NLII przedstawiła komisji już we wrześniu 2006 r., a niespełna rok później wszystko było już załatwione. Żarówkowa rewolucja doskonale wpisywała się w europejską walkę z globalnym ociepleniem i odpowiadała na polityczne zapotrzebowanie zrobienia czegokolwiek dla ochrony klimatu. W rzeczywistości ten rzekomy postęp w dziedzinie żarówek jest gwarancją zbytu dla ich największych producentów w Europie - Philipsa i Osram (spółka ta związana jest z Siemensem). W 2008 r. przychody grupy Osram wyniosły 4,6 mld euro, z czego ponad połowa pochodziła ze sprzedaży produktów energooszczędnych. Trudno się dziwić, że Martin Goetzeler, prezes Osram, nie krył zadowolenia z decyzji KE. „Firma Osram bardzo się cieszy, że to właśnie oświetlenie w gospodarstwach domowych znalazło się w centrum uwagi nowej dyrektywy" – powiedział po wprowadzeniu w życie dyrektywy.

Zarówno Osram, jak i Philips właściwie wyeliminowały ryzyko ze swojej działalności gospodarczej. Dokładnie wiedzą, co i ile produkować i kiedy produkt zniknie z rynku. We wrześniu 2009 r. ze sklepowych półek mają zniknąć żarówki o mocy 100 W, rok później nie będzie można już dostać 75-watowych, we wrześniu 2011 r. – 60-watowych, a w 2012 r. – 40- i 25-watowych. Najbardziej zadziwiające jest jednak to, że „operacja żarówka" całkowicie pominęła dobro konsumenta i jego prawo do wolnego wyboru produktu.- Światło, podobnie jak powietrze, ma wiele cech fizycznych sprawiających, że czujemy się komfortowo jak na słonecznej plaży albo jak w centrum fabrycznych wyziewów - mówi prof. Wojciech Żagan, kierownik Zakładu Techniki Świetlnej Politechniki Warszawskiej. Wyjaśnia, że kompaktowe świetlówki dają światło niebieskawe, przez większość osób odbierane jako zimne i nieprzyjemne. Tymczasem żarówka świeci światłem najbardziej zbliżonym do słonecznego i odbieramy je jako przyjemne i naturalne. Tak więc urzędowo jesteśmy przymuszani do kupowania produktów psujących nie tylko stan naszego portfela, lecz również samopoczucie.

A tak się dziwnie składa, że żarówki energooszczędne to grupa produktów, która od lat nie może się przebić na polskim rynku. Kupujemy około 60 mln zwykłych żarówek rocznie i ledwie 7 mln ich odpowiedników w postaci świetlówek. Zwykła „setka" w markecie budowlanym kosztuje 1,47 zł, podczas gdy jej energooszczędna wersja 19,99 zł. Ale cena to nie wszystko. W pomieszczeniach oświetlonych świetlówkami inaczej widzimy kolory. Skutek? Mamy pretensje do malarza, że kolor na ścianie nie wyszedł taki jak zamówiony w sklepie, bledną dywany i arrasy, a najbardziej radosne dzieła impresjonistów wyglądają jak namalowane podczas artystycznej depresji. Świetlówki nie nadają się do oświetlania pomieszczeń, w których bywa zimno, bo przy niskiej temperaturze świecą bardzo słabo. Oznacza to, że rolnik, który w oborze zainstaluje energooszczędne światło, chcąc w mroźny poranek wydoić krowy, i tak będzie musiał przyświecać sobie świeczką.Nikt także nie wspomniał przy ustalaniu treści nowej dyrektywy, że przewaga świetlówki nad żarówką uwidacznia się dopiero po godzinie świecenia, ponieważ potrzebuje ona znacznie więcej czasu, by jaśnieć pełnym blaskiem. Inne wady świetlówek to także większe rozmiary i dziwaczne kształty, często niepasujące do eleganckiego żyrandola, czy brak możliwości podłączenia do ściemniacza (oszczędzającego przecież energię). Wady te częściowo udaje się zrekompensować, kupując bardziej zaawansowane produkty, jednak ich ceny przyprawiają o zawrót głowy. Sto złotych za żarówkę?!

Ktoś powie, że niepotrzebnie bijemy pianę, bo przecież w sukurs ubogim przychodzą producenci z Chin, zdolni do wyprodukowania wszystkiego za każdą cenę. Ich wersja świetlówki kompaktowej kosztuje na polskim rynku około 4 zł. Problemem jest to, że jest ona tak energooszczędna i ekologiczna jak pierwsze lokomotywy z XIX wieku. Aby obniżyć koszty produkcji, Chińczycy kombinują z jakością luminoforu pokrywającego wewnętrzne ścianki świecącej rurki. Efekty tych kombinacji zbadali naukowcy z Politechniki Warszawskiej. Po gruntownym prześwietleniu losowo wybranych żarówek „made in China" doszli do wniosku, że zarówno ich trwałość, jak i pobór energii klasyfikuje je raczej do grona normalnych, tradycyjnych żarówek, a nie tych energooszczędnych. Aspekt oszczędnościowy rewolucji żarówkowej jest bardzo wątpliwy. Według kalkulatora oszczędzania energii firmy Osram, oświetlając pokój zwykłą żarówką 100 W, zapłacimy przez rok ok. 42 zł, a używając jej odpowiednika, czyli energooszczędnej świetlówki 21 W, zapłacimy niecałe 9 zł. Ponad 30 zł oszczędności na jednej żarówce to brzmi pięknie. Ale według danych Krajowej Agencji Poszanowania Energii, fakt ten ma małe znaczenie dla domowego budżetu. Oświetlenie stanowi na ogół ledwie 2 proc. zużywanej w mieszkaniu energii. Więcej oszczędności przyniesie nam wyłączanie telewizora i radia z trybu stand-by albo wymiana urządzeń AGD na te o klasie energetycznej A+. Prawdziwa rewolucja w oszczędzaniu to podgrzewanie wody na herbatę na gazie zamiast w czajniku elektrycznym (aż 15 proc. zużywanej w domu energii).

Także według energetyków walka ze światłem przyniesie mizerne oszczędności. Oświetlenie energooszczędne i tak funkcjonuje od lat tam, gdzie prądu zużywa się najwięcej – przy oświetleniu ulic, biur czy centrów handlowych. Już od kilku sezonów szczyt energetyczny przypada na lato, podczas którego z byle powodu włączamy klimatyzację. Aż strach pisać, że jeden biurowy klimatyzator to odpowiednik 20 stuwatowych żarówek. Po żarówkach eurourzędnicy gotowi jeszcze zdelegalizować nie tylko klimatyzację, ale nawet wanny, w których zużywa się więcej wody niż w kabinie prysznicowej. Na razie niech ostatni zgasi światło. Może to wystarczy.

Tomasz Teluk, Tomasz Molga
Współpraca: Martyna Foremna