Boso ale w ostrogach

Boso ale w ostrogach

Dodano:   /  Zmieniono: 
W czasach PRL polscy żołnierze zwykli z przekąsem mawiać, że „musztrą i WF-em wygramy z NRF-em” psiocząc na zły stan uzbrojenia polskiej armii. Minęło trochę czasu, zmienił się ustrój, Ludowe Wojsko Polskie zmieniło się w Wojsko Polskie, orzeł na hełmach wzbogacił się o koronę a mimo to w XXI wieku powyższa fraza jest wciąż aktualna. Tylko teraz wypadałoby powiedzieć: „Dobrymi chęciami wygramy z talibami”.
Niedawno w imię międzynarodowej solidarności na wezwanie prezydenta USA Baracka Obamy brzmiące: „Pomożecie?", odpowiedzieliśmy gromko „Pomożemy” i premier Donald Tusk do spółki z prezydentem Lechem Kaczyńskim zdecydowali, że pod Hindukusz pojedzie 600 dodatkowych żołnierzy, a jak będzie trzeba to nawet 800 – bo 200 będzie czekało w kraju, by w razie czego wzmocnić nasz kontyngent walczący o pokój do ostatniego taliba. Tym samym udowodniliśmy, że jesteśmy odpowiedzialnym sojusznikiem, że nie lubimy terroryzmu bardziej niż braci Kaczyńskich/Donalda Tuska (niepotrzebne skreślić w zależności od prezentowanej opcji politycznej) i że jesteśmy gotowi odwdzięczać się Afgańczykom za to, że pomogli nam obalić komunizm (jak zauważył minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski). Pięknie. Możemy być z siebie dumni.

Jest tylko jeden drobny detal, który powstrzymuje mnie, przedstawiciela heroicznego narodu, od dumnego wypięcia piersi i patrzenia z góry na tchórzliwych Niemców czy Francuzów, którzy zadekowali się gdzieś na bezpiecznej północy Afganistanu i talibów widzą tylko na zdjęciach w internecie, podczas gdy nasze hufce stoją na pierwszej linii frontu. Otóż nie daje mi spokoju myśl, że wprawdzie „kosy wiszą nad boiskiem" (dla tych, którzy pisali nową maturę – to „Wesele” Wyspiańskiego) a „mieczów ci u nas dostatek”, ale jeśli chodzi o bardziej wysublimowane uzbrojenie – takie jak np. śmigłowce, okazuje się, że polscy żołnierze widzą je tak często jak niemieccy żołnierze talibów.

Oczywiście rozumiem, że jest nam ciężej niż takiej np. Bundeswehrze bo oni się uzbroili za amerykańskie dolary, a my mieliśmy wojnę, dwie okupacje, dziedzice rozpijali chłopów, potem chłopi rozpijali się sami, no i jeszcze komunizm oraz ruble transferowe, za które można było kupić tylko taką broń, jaką uznał za niezbędną ZSRR, który dla naszej armii przewidywał rolę forpoczty zmiatanej w przypadku konfliktu kilkoma atomowymi uderzeniami. To wszystko jasne. Tylko że od 20 lat możemy już płacić dolarami za co tylko chcemy, armia przechodzi nieustanne reformy etc. więc czy 40-milionowego kraju nie stać na nieco więcej niż sześć bojowych śmigłowców wysłanych na wojnę? (sześć czyli cztery – bo dwa zdążyły się już rozbić).

Ok – w tym momencie włosy z głowy pewnie zacząłby sobie wyrywać minister Jacek Rostowski, a że ma ich już niewiele należy mu tego oszczędzić, więc załóżmy, że na razie nie stać nas. Są ważniejsze wydatki: autostrady, Euro 2012, szczepionki na ptasią grypę, etc. Ale skoro tak to czy nie możemy powiedzieć prezydentowi Obamie (nawet po Polsku, jakiś tłumacz pewnie się znajdzie): Sorry, Barack, mamy tu takie chwilowe, przejściowe, sam rozumiesz. Wyślemy więcej instruktorów, lekarzy, generałów – ale chwilowo na wojaczkę nas nie stać. No chyba, że podrzucicie nam kilka Apachy.

Ale nie – my przecież mamy swoją dumę, honor, etc. a poza tym jesteśmy przyzwyczajeni, że „idziemy w bój bez broni" (inna sprawa, że wtedy zazwyczaj przegrywamy, ale to są piękne porażki – i możemy sobie potem dumnie powtarzać gloria victis). Dlatego ponad 2 tysiące polskich żołnierzy będzie się zapisywało na wsparcie śmigłowców tak jak Polacy w kraju zapisują się na operację korzystając z publicznej służby zdrowia – czyli mniej więcej z półrocznym wyprzedzeniem. A kiedy dojdzie do jakiejś poważnej potyczki znów się okaże, że wsparcie dotrze w rejon działań po dwóch godzinach, kiedy będzie można co najwyżej policzyć straty. Nasi żołnierze są dobrze wyszkoleni, więc trzeba mieć nadzieje, że strat nie będzie wiele. Ale pewnie uniknąć się ich nie da. I znów na pogrzebie polskiego żołnierza usłyszymy, jak heroicznie walczył o demokrację i że „wojna wymaga ofiar”. Wątpię jednak, aby minister obrony narodowej Bogdan Klich dodał wtedy, że wojna wymaga również śmigłowców. Bo przecież, jak zapewnia nas minister, do uzbrojenia polskich żołnierzy na misji nie można się przyczepić.

Kilka miesięcy temu gen. Waldemar Skrzypczak zdobył się na niespotykaną w demokratycznej armii krytykę swojego cywilnego przełożonego i z hukiem opuścił szeregi wojska. Podkreślał jednak, że było warto, bo teraz ktoś zwróci uwagę na stan uzbrojenia polskiego kontyngentu. Nic z tego panie generale. Nawet gdyby do dymisji podało się pół Sztabu Generalnego to i tak dosłalibyśmy do Afganistanu naszych żołnierzy. Wszak Polak potęgą jest i basta, zwłaszcza że żaden z polityków nie stanie nigdy na czele patrolu przemierzające afgańskie bezdroża, w związku z czym śmigłowce nie są im potrzebne.