Wirtualna kampania

Wirtualna kampania

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mamy już za sobą medialno-popową zabawę pod nazwą "prawybory w Platformie Obywatelskiej". I niezależnie od tego, z jakiej pozycji byśmy ją nie oceniali, czy jesteśmy tej partii i jej działaczom przychylni, czy wprost przeciwnie, lub, jak piszący te słowa - obojętni - jej finał trzeba ocenić jako porażkę, a już na pewno nie jako zwycięstwo.
Doskonale przygotowany medialny show w wielkiej auli Politechniki Warszawskiej popsuła bezlitosna statystka frekwencji głosowania na jednego z kandydatów wysuniętych przez... Donalda Tuska do wyścigu. 47,47 proc. to wynik dobry, jeżeli by się go porównywało do rezultatów krajowych wyborów parlamentarnych, czy do Parlamentu Europejskiego. Kiepski, jeżeli się bierze pod uwagę, że były to wybory wewnętrzne, kadrowe, gdzie głos mieli zabrać świadomi swojej roli i zadań działacze partyjni. Po członkach Platformy Obywatelskiej można się było spodziewać więcej, bo z racji tego, że większość z nich to ludzie aktywni zawodowo, z wykształceniem ponad przeciętnym, z ustabilizowaną pozycją społeczną - powinni być bardziej świadomi swojego zadania... a nie byli.

Interpretacji takiego, a nie innego wyniku może być kilka; Jedną z nich jest swoiste, małe votum nieufności wobec samego szefa partii, Donalda Tuska za to, że zawiódł ich prawie czteroletnie oczekiwania, ze będzie kandydował na urząd prezydencki i jednocześnie dokona vendetty na Lechu Kaczyńskim za rok 2005. Inna, powiązana z poprzednią interpretacja małej aktywności członków PO jest taka, że nie uważają żadnego z oferowanych przez kierownictwo partii kandydata za odpowiedniego do zajęcia najbardziej eksponowanego stanowiska w państwie. Można oczywiście przyjąć, że zawiodła organizacja, że listy członków były niezweryfikowane, a czas głosowania był za krótki. Jeżeli jednak tak było, to jak wehikuł wyborczy sprawdzi się we właściwiej kampanii? Można także stwierdzić, że działaczy PO interesują bardziej sprawy natury lokalnej, własne podwórko, żeby nie powiedzieć - własne interesy...

Szefostwo partii popełniło jednak inny poważny błąd. Przez kilka tygodni skupiano się głównie na wymiarze medialno-marketingowym kampanii, zaniedbując zupełnie jej wymiar merytoryczny. Pomimo dziesiątek spotkań obu kandydatów z działaczami PO i setek wypowiedzi dla mediów elektronicznych i prasy, w dalszym ciągu nie bardzo wiadomo, jak będzie to prezydentura - poza tym, że ma być inna od obecnej. Ale różnić się (na lepsze) od Lecha Kaczyńskiego nie jest to takie trudne... Nie wykorzystano kampanii prawyborczej do prawdziwej debaty wewnątrzpartyjnej. A tylko prawdziwy, nie udawany dyskurs publiczny może wzbudzić emocje.

Platforma Obywatelska wydawałoby się jest przygotowana intelektualnie do poruszania poważnych problemów politycznych i społecznych, dotyczących społeczeństwa, ekonomii, szkolnictwa, prawa, relacji Polski z otoczeniem, czy wreszcie strategii rozwojowej państwa. Wprawdzie funkcja i prerogatywy urzędu prezydenckiego nie mają specjalnego wpływu na przytoczone zagadnienia, ale nie zapomnijmy, że na horyzoncie są już wybory parlamentarne. Bez prawdziwej debaty nie ma programu, bez debaty nie ma rozwoju.

Jeżeli założymy, że Bronisław Komorowski będzie brał udział w wyścigu wyborczym ze znanymi kontrkandydatami do urzędu - to kampania będzie nudna i przewidywalna. Realną szansę mają tylko ci, którzy będą mieli za sobą sprawne sztaby wyborcze, odpowiednią ilość środków i sprzyjające media. Marek Jurek, Tomasz Nałęcz, Kornel Morawiecki czy Andrzej Lepper (którego to media przestały już w ogóle zauważać) nie mają żadnych szans na zaistnienie. Peleton wyborczy, składający się z Andrzeja Olechowskiego, Jerzego Szmajdzińskiego i Lecha Kaczyńskiego będzie walczył pomiędzy sobą. A na czele będzie Bronisław Komorowski.

Na szybko zrobione tuż po konwencji prawyborczej sondaże dały Komorowskiemu wyraźną przewagę w pierwszej rundzie wyborów i miażdżące zwycięstwo w drugiej - prawie trzykrotną przewagę nad Lechem Kaczyńskim. Bronisław Komorowski i PO nie muszą prowadzić kampanii walki, konfrontacyjnej. Mówiąc językiem wyścigów samochodowych, wystarczy, jeżeli Komorowski będzie jechał swoim tempem i prowadził kampanię pod hasłem "dla Polski i społeczeństwa", a nie przeciwko PiS i Lechowi Kaczyńskiemu. Ale może być również zupełnie inaczej.

Z Pałacu Namiestnikowskiego dochodzą bardzo poważne sygnały, niedementowane, że Lech Kaczyński może zrezygnować z ubiegania się o drugą kadencję. Prawo i Sprawiedliwość może stracić w związku z tym swojego naturalnego kandydata. A z różnych względów innego kandydata wyłonionego z pośród członków partii trudno będzie znaleźć. Dziś takim kandydatem nie może być Jarosław Kaczyński (jego negatywny elektorat jest jeszcze większy, niż brata), nie może to być również Zbigniew Ziobro - według szefa partii jeszcze "nie dorósł" (co oznacza, że sam Kaczyński nie jest gotowy do zejścia ze sceny politycznej, a PiS nie jest gotowy na zmianę przywództwa). Kto w związku z tym mógłby zastąpić Lecha Kaczyńskiego? Kandydat niezależny. I jest ktoś taki, kogo PiS ma na oku i być może już namawia do kandydowania.

Kandydatem, któremu PiS mogłoby udzielić poparcia w wyborach, jest prezes Polskiej Akademii Nauk, społeczny doradca prezydenta, profesor dr hab. Michał Kleiber...