Dobry wujaszek i ojciec narodu

Dobry wujaszek i ojciec narodu

Dodano:   /  Zmieniono: 
W mediach pojawiły się spekulacje, że Donaldowi Tuskowi niezbyt zależy na zwycięstwie Bronisława Komorowskiego. Raz, że prezydent Komorowski mógłby zacząć budować wokół siebie alternatywny ośrodek władzy, dwa że gdyby PO miała swojego prezydenta, nie mogłaby tłumaczyć „chcemy dobrze, ale on nam nie pozwala”. Obserwując jednak co wyczynia Komorowski w kampanii wyborczej można odnieść wrażenie, że na zwycięstwie nie zależy przede wszystkim jemu.
Komorowski wszedł do annałów polskiej myśli wojskowej wygłaszając jako minister obrony narodowej zdanie o „polskim pilocie, który poleci nawet na drzwiach od stodoły". Jako kandydat na prezydenta uznał jednak chyba, że tamten bon mot był zbyt mało figlarny, więc dziś uraczył nas stwierdzeniem iż „mowy powinny być krótkie, a kiełbasy długie”. Aż dziw, że po takim wyznaniu nie wywinął hołubca. Dopiero wtedy byłoby naprawdę wesoło.

Ok – jedna niezręczna wypowiedź zdarza się każdemu – jedni dożynają watahy, inni wypatrują gdzie stoi ZOMO, są też tacy, którzy instruują polityków i ich psy jaką drogą powinni chadzać. Ale Komorowski na jednym bon mocie nie poprzestał. Podczas spotkania ze studentami wytłumaczył również obrazowo, że „kobiety całuje się w rękę, bo od czegoś trzeba zacząć", a także przekonywał ich, że Wikipedia to najlepsze źródło wiedzy o instytucjach państwowych dla potencjalnego prezydenta. Nie mówił jeszcze tylko wierszem, ale i na to zapewne przyjdzie pora, bo Komorowski przejawia talent również w tym kierunku (wystarczy przypomnieć jak w czasie posiedzenia Sejmu poświęconego parytetom marszałek wydeklamował „Niech tu laska rządzi, bądź co bądź kobieta / Wyrwana z rąk męskich wskutek paryteta”). Jak mawiano w czasach słusznie minionych: jeśli nie może być dobrze, niech przynajmniej będzie wesoło.

Obserwując retoryczne popisy marszałka można odnieść wrażenie, że Komorowski żyje w nieco innej rzeczywistości niż większość Polaków. W świecie Komorowskiego nie zginął prezydent, Polacy nie są podzieleni przez spór o okoliczności jego śmierci i o to, kto ma prawo po nim płakać, w Europie nie ma kryzysu ekonomicznego, który wciąż zagraża naszej gospodarce, Grecja nie bankrutuje a jedynym zmartwieniem Polaków jest to gdzie wyjadą na wakacje i co usmażą w weekend na grillu. Kandydat PO kreuje się na prezydenta adekwatnego do tej rzeczywistości – sympatycznego „wujka Bronka", który lubi sobie pożartować, klepnąć po plecach – ba, nawet rzucić jakąś pieprzną anegdotę (to „jakoś trzeba zacząć” w powiedzeniu o całowaniu kobiet w rękę jest dość dwuznaczne).

W tym samym czasie milczenie przerwał Jarosław Kaczyński. W odróżnieniu od kandydata PO Kaczyński w bezpiecznej rozmowie z Igorem Janke (bezpiecznej – bo nie pada w niej ani jedno pytanie o sprawy trudne dla Kaczyńskiego – np. koalicję z Lepperem i Giertychem, wpadki CBA, walkę z układem czy nietrafione pomysły PiS na walkę z kryzysem ekonomicznym) prezentuje się jako ktoś w rodzaju ojca narodu. Zapowiada współpracę ze wszystkimi, przypomina, że łączy nas Polska i troska o nią, apeluje o rozwagę do polityków wszystkich partii i wspólne rozwiązywanie problemów kraju. Nie chce szukać winnych katastrofy w Smoleńsku – woli pochylić się nad służbą zdrowia. „Najważniejsza jest Polska" – mówi.

Z jednej strony dobry wujaszek, z drugiej zatroskany losami kraju polityk. Marketing? A pewnie że marketing. W przypadku Kaczyńskiego ma on służyć zatarciu obrazu polityka kłótliwego i agresywnego. Ale czemu służy w przypadku Komorowskiego? Jestem ciekaw czy na to pytanie potrafią sobie odpowiedzieć spin-doktorzy PO.