Dlaczego oni lądowali?

Dlaczego oni lądowali?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Moskiewska konferencja Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) sprzed kilku dni jednoznacznie obciąża polską załogę prezydenckiego samolotu TU 154M za spowodowanie katastrofy. Wciąż pozostaje jednak pytanie o rolę w katastrofie obsługi naziemnej lotniska, która w sposób nie dość kategoryczny zabroniła polskiej załodze nie tylko lądowania - ale nawet próby podejścia do lądowania. Abstrahując jednak od roli Rosjan w katastrofie jedno wydaje się pewne – kpt. Andrzej Protasiuk, zgodnie ze sztuką lotniczą, w warunkach jakie panowały w Smoleńsku nie miał prawa podejmować próby lądowania. A mimo to lądował.
Por. Artur Wosztyl, dowódca samolotu Jak-40, który wylądował w Smoleńsku kilkadziesiąt minut przed planowanym lądowaniem Tu-154 relacjonuje, że na lotnisku panowały w momencie próby przyziemienia TU 154M warunki uniemożliwiające lądowanie, a załoga prezydenckiego samolotu była o tym poinformowana. Wypowiedź polskiego pilota ma znaczenie fundamentalne, ponieważ niezależnie od tego, czy urządzenie samolotu były dobrze, czy źle ustawione to pilot nie miał prawa podjęcia próby lądowania. I stałoby się tak zapewne, gdyby rosyjskie lotnisko zostało zamknięte. Ale lotnisko zamknięte nie zostało.

Najważniejsze pytanie brzmi jednak dlaczego polska załoga, która spełniała formalne i praktyczne wymogi latania na samolocie TU 154M, i posiadała wiedzę o wyposażeniu lotniska,  a także zdawała sobie sprawę z małej widzialności – mimo wszystko podeszła do lądowania?

MAK podała na konferencji, że w wyniku odczytu czarnych skrzynek stwierdzono, że w ciągu ostatnich 30-minut lotu w kabinie załogi zanotowano obecność dwóch dodatkowych osób. Nieoficjalnie mówi się, że jedną z tych osób był dowódca sił powietrznych gen. Andrzej Błasik. W trakcie lądowania drzwi od kabiny były otwarte. Czy miało to znaczenie? Oficjalnie wszyscy twierdzą, że nie miało, że załoga była w pełni autonomiczna i niezależna w swoich poczynaniach.  Na pokładzie samolotu znajdował się jednak również zwierzchnik sił zbrojnych, prezydent RP, Lech Kaczyński i wszyscy dowódcy Wojska Polskiego. Piloci mieli pełną  świadomość tego, na jaką uroczystość lecą, że są już spóźnieni, a pomimo sygnałów i sugestii rosyjskiej służby naziemnej o odejściu na lotniska zapasowe, odmowa lądowania w Smoleńsku może mieć poważne reperkusje. Dla nich, jako pilotów i oficerów, ale również dla osób będących na pokładzie. Dlatego, być może, chcąc wypełnić zadanie jak najlepiej, przekroczyli barierę swojej kompetencji, jako piloci  i barierę bezpieczeństwa w ruchu lotniczym.

Na wielce prawdopodobny błąd załogi samolotu złożyło się prawdopodobnie wiele spraw, jakie rozgrywały się na przestrzeni wielu tygodni przed wylotem feralnego samolotu porankiem 10. kwietnia z lotniska na Okęciu. To sprawy o charakterze politycznym, organizacyjnym, proceduralnym, decyzyjnym. To splot dziesiątek  decyzji, a także zaniedbań, które doprowadziły do tego, że kpt. Protasiuk został postawiony przed wyborem zero-jedynkowym nad zamglonym lotniskiem smoleńskim. Ale to wszystko działo się po stronie polskiej. Próba obciążenia Rosjan, ich komisję i prokuraturę za to, że zwlekają z przekazaniem polskiej stronie czarnych skrzynek, nagrań z nich, materiałów ze śledztwa - to tylko odciąganie uwagi od prawdziwego problemu, jakim jest wyjaśnienie, jak mogło dojść do tego rodzaju „przymusowej" sytuacji dla pilota.

Na wyjaśnienie bezpośrednich przyczyn katastrofy, na zakończenie prac komisji, a także dochodzenia prokuratorskiego poczekamy co najmniej rok. Takie są procedury, tyle muszą trwać dochodzenia, ich weryfikacja i przygotowanie raportu. Jednak już dziś powinna zostać powołana komisja sejmowa, w szerokim składzie, z uprawnieniami śledczymi (to ważne!), która otrzymałaby specjalne pełnomocnictwa. I to ona powinna zająć się wyjaśnieniem wszystkich organizacyjnych, prawnych i politycznych okoliczności, które doprowadziły do rozbicia  10, kwietnia samolotu z prezydentem i 95 innymi osobami na pokładzie. Nie możemy się zasłaniać Rosjanami.