To co opisał red. Wojciech Czuchnowski w swoim materiale, jest tylko cząstką prawdy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że upublicznienie wiedzy, jaką zapewne posiada, groziłoby i jemu, i wydawcy poważnymi problemami. Ujawnione materiały nie dotyczą klasycznych podsłuchów operacyjnych, lecz wycinku sprawy - danych z billingów i logowania telefonów komórkowych dziennikarzy do tak zwanych BTS, czyli stacji bazowych. I dotyczy to tylko jednej sieci komórkowej - tej, której pracownikiem był wówczas obecny szef ABW, Krzysztof Bondaryk. Ale najciekawsze jest to, że podani w materiale dziennikarze to ci, którzy zajmują się głównie polityką i stykiem polityki z biznesem. To świadczy o tym, że sami dziennikarze, dobrani przez Czuchnowskiego z różnych mediów, nie byli celem sami w sobie, lecz pośrednikiem do prawdziwych inwigilowanych.
O podsłuchach wiemy nie od dziś, w wielu wypadkach informacje ujawniane przez dziennikarzy są bardziej precyzyjne. Może to świadczyć o tym, że proceder ten jest nagminny, a do tego, że trwa on niezależnie od tego, kto jest u władzy. Głównym problemem nie są jednak same podsłuchy, ale to komu i do czego one służą. Być może czeka nas w najbliższych miesiącach coś w rodzaju polskiego Watergate. Bo nie wierzę, że jeżeli pokazano ścieżkę, ktoś nie odważy się nią pójść.Tylko kto wyznacza kierunek poszukiwań?