Luis Bunuel w filmie „Dyskretny urok burżuazji” opowiedział historię przedstawicieli francuskich elit, próbujących spotkać się na wspólnym obiedzie. Fabuła była jednak tylko pretekstem do rozliczenia się z nuworyszowską klasą średnia: ludzie z pozoru dobrze wychowani okazywali się zakłamanymi krętaczami, którzy bali się przede wszystkim tego, że ich prawdziwa natura zostanie zdemaskowana. Polskie elity polityczne tego strachu najwyraźniej nie czują.
Kilkanaście dni temu senator Roman Ludwiczuk stał się sławny na całą Polskę jako subtelny erudyta i zręczny negocjator. Rozmowa, w czasie której rozdzielał stanowiska w Wałbrzychu i - okraszając swoje wywody tu i tam pikantnym epitetem – przedstawiał meandry politycznych gier na poziomie lokalnym, zrobiła furorę w mediach. „Nie o taką jednak sławę walczyli" – pomyślało pewnie wielu z nas w czasie wyłuskiwania treści wywodu senatora spośród padających gęsto słów na „k”, „ch” i „p”. Można więc było mniemać, że kariera odkrytego nagle przez opinię publiczną senatora właśnie się kończy, a koledzy Ludwiczuka z PO muszą mocno zgrzytać zębami i główkować w jaki sposób szybko odzyskać nadwątloną wiarygodność. Nic z tych rzeczy.
Oto bowiem Małgorzata Kidawa-Błońska oświadczyła, że język podobny do tego używanego przez Ludwiczuka czasami słyszy w teatrze. Abstrahując od tego jak często Kidawa-Błońska ogląda sztuki poświęcone grypsującym recydywistom (bo nawet Bogusław Linda w „Psach" przeklinał z mniejszą częstotliwością niż senator RP) należy z wypowiedzi posłanki Platformy wyciągnąć wniosek, że nasz bohater żadnej kulturowej bariery nie przekroczył. Z kolei marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna wziął na tapetę słowo „korupcja” i wyjaśnił, że w przypadku senatora żadnej korupcji nie było. Innymi słowy oferowanie żonie radnego stanowiska w jednej z miejskich spółek w zamian za poparcie kandydata PO to nie korupcja, tylko zwykłe rozmowy kadrowe. Natomiast Waldy Dzikowski podkreślił, że senator, który po upublicznieniu nagrań zrezygnował z członkostwa w PO zachował się „dobrze i honorowo”. A pewnie, że honorowo – przecież nie musiał rezygnować, zwłaszcza, że aktorzy w teatrach do których chodzi Kidawa-Błońska, nie rezygnują tylko dalej „mówią Ludwiczukiem”. A co na to sam Ludwiczuk? Wyjaśnił, że jest zaskoczony iż używa brzydkich słów, zapewnił że rozmowa została zmanipulowana i… pozostał senatorem. Bo o składaniu mandatu nikt się nawet nie zająknął. Co ciekawe nie żądała tego nawet jakoś szczególnie głośno opozycja – pewnikiem w obawie, że wprowadzenie takich standardów mogłoby w przyszłości przetrzebić również jej szeregi. Wszak nigdy nie wiadomo kto kogo nagra w przyszłości.
W filmie Bunuela przedstawiciele elit zjeżdżają się do posiadłości dwójki swoich przyjaciół na uroczysty obiad. Gospodarze jednak są nieobecni, co bardzo niepokoi zaproszonych gości, którzy zaczynają podejrzewać, iż właściciele domu mogli zostać zaaresztowani przez policję, która wykryła ich wspólne przekręty. U Bunuela strach przed zdemaskowaniem bohaterów sprawia, że pomysł uroczystego obiadu spełza na niczym, bo goście szybciutko sprawdzają czy nie ma ich gdzie indziej. W polskiej, politycznej wersji tej historii żadna siła nie przeszkodziłaby naszym bohaterom w zjedzeniu deseru.
Oto bowiem Małgorzata Kidawa-Błońska oświadczyła, że język podobny do tego używanego przez Ludwiczuka czasami słyszy w teatrze. Abstrahując od tego jak często Kidawa-Błońska ogląda sztuki poświęcone grypsującym recydywistom (bo nawet Bogusław Linda w „Psach" przeklinał z mniejszą częstotliwością niż senator RP) należy z wypowiedzi posłanki Platformy wyciągnąć wniosek, że nasz bohater żadnej kulturowej bariery nie przekroczył. Z kolei marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna wziął na tapetę słowo „korupcja” i wyjaśnił, że w przypadku senatora żadnej korupcji nie było. Innymi słowy oferowanie żonie radnego stanowiska w jednej z miejskich spółek w zamian za poparcie kandydata PO to nie korupcja, tylko zwykłe rozmowy kadrowe. Natomiast Waldy Dzikowski podkreślił, że senator, który po upublicznieniu nagrań zrezygnował z członkostwa w PO zachował się „dobrze i honorowo”. A pewnie, że honorowo – przecież nie musiał rezygnować, zwłaszcza, że aktorzy w teatrach do których chodzi Kidawa-Błońska, nie rezygnują tylko dalej „mówią Ludwiczukiem”. A co na to sam Ludwiczuk? Wyjaśnił, że jest zaskoczony iż używa brzydkich słów, zapewnił że rozmowa została zmanipulowana i… pozostał senatorem. Bo o składaniu mandatu nikt się nawet nie zająknął. Co ciekawe nie żądała tego nawet jakoś szczególnie głośno opozycja – pewnikiem w obawie, że wprowadzenie takich standardów mogłoby w przyszłości przetrzebić również jej szeregi. Wszak nigdy nie wiadomo kto kogo nagra w przyszłości.
W filmie Bunuela przedstawiciele elit zjeżdżają się do posiadłości dwójki swoich przyjaciół na uroczysty obiad. Gospodarze jednak są nieobecni, co bardzo niepokoi zaproszonych gości, którzy zaczynają podejrzewać, iż właściciele domu mogli zostać zaaresztowani przez policję, która wykryła ich wspólne przekręty. U Bunuela strach przed zdemaskowaniem bohaterów sprawia, że pomysł uroczystego obiadu spełza na niczym, bo goście szybciutko sprawdzają czy nie ma ich gdzie indziej. W polskiej, politycznej wersji tej historii żadna siła nie przeszkodziłaby naszym bohaterom w zjedzeniu deseru.