Rafał Kapler dostawał co miesiąc pensję w wysokości 26 tysięcy złotych brutto. Łatwo policzyć, że – skoro swoje stanowisko zajmował od sierpnia 2008 – zarobił jako szef NCS ponad 700 tysięcy złotych. Sporo – zważywszy na to, że państwo, które go zatrudnia, wymaga od swoich obywateli oszczędzania na wszystkim co tylko możliwe. Owszem – za nadzór nad inwestycją wartą 2 miliardy złotych nie można płacić 1500 złotych brutto miesięcznie. Ale czy do niezrealizowania tej inwestycji w terminie trzeba jeszcze dopłacać premie?
Ale cóż – pacta sunt servanda – nie tylko w dyplomacji, ale również i w biznesie. Dlatego jeśli Kapler ma zapisane w kontrakcie (kto pisał ten kontrakt?), że niezależnie od tego jak zrealizuje swoją pracę i tak musi za to otrzymać pół miliona złotych – pieniądze te należy mu wypłacić. Szukanie w takiej sytuacji kruczków prawnych pozwalających wyjść z twarzą rządowi to wylewanie dziecka z kąpielą. Bo jeśli umowy zawierane przez rząd będą warte mniej niż papier, na którym je zapisano – to rzeczywiście w przyszłości realizację dużych projektów infrastrukturalnych będą nadzorować bezrobotni, którzy podpiszą wszystko i zgodzą się na każde warunki. Teraz – zamiast płakać nad rozlanym mlekiem – należałoby zrobić wszystko, aby w przyszłości wynagradzać osoby wynajmowane przez państwo za rzeczywiste sukcesy – a nie za odwalenie fuszerki. Może warto czytać kontrakty zawierane z takimi osobami przed złożeniem na nich podpisu?Honorowym wyjściem z całej sytuacji byłoby przekazanie przez Kaplera zapisanej w kontrakcie premii na jakiś szczytny cel. Za pół miliona złotych Kapler mógłby postawić jakąś szkołę, sfinansować leczenie wielu chorych dzieci, albo chociaż zapłacić za pracę trenerów szkolących juniorów, którzy dziś za kilkaset złotych miesięcznie wychowują następców Roberta Lewandowskiego i Jakuba Błaszczykowskiego. W ten sposób były szef NCS pokazałby klasę. W końcu – skoro Kapler jest takim fantastycznym fachowcem, za jakiego się uważa – to takie „grosze" jak premia za nieoddanie Narodowego w terminie zarobi błyskawicznie. Albo jeszcze szybciej. No chyba, że Kapler nie jest tak doskonały, jak dziś przekonuje nas on sam, a także jego przełożeni – Mirosław Drzewiecki i Joanna Mucha. Bo ja – szczerze mówiąc – wahałbym się czy powierzyć remont czegokolwiek komuś, kto ogłasza iż jego sukcesem jest to, że spóźnił się z realizacją projektu „tylko" o pół roku.
Komentarze
Kontrakt menedżerski także opiera się, a przynajmniej powinien, o takie zasady, gdzie taką dużą premią (plus jeszcze corocznymi premiami po 50 tys.zł) nagradza się managera-zarządcę za dobre zarządzanie i realizację założonych celów, w tym, co chyba oczywiste, wyznaczonych terminów. Można oczywiście dopuścić pewne poślizgi spowodowane czynnikami niezależnymi od managera, jednak w sytuacji, gdy oddano stadion ze sporym opóźnieniem i gdy nie odbyło się kilka zaplanowanych imprez, wtedy nie powinno się nawet wspominać o jakiejkolwiek premii za ten \"sukces\".
Ci wszyscy, którzy uważają tu, iż za sam fakt posiadania studiów i dyplomu MBA (niekoniecznie w jęz.angielskim) należy się jakiemukolwiek managerowi premia w wysokości ponad pół miliona złotych, pokazują swoją nieznajomość rynku pracy w XXI wieku. Managerom płaci się za EFEKTY pracy, a nie za dyplomy! Jeszcze inną sprawą jest fakt, że te pół miliona zł to pieniądze publiczne od podatników, a nie wypracowany zysk firmy. Dziwię się, że są tu osoby, które nie rozumieją na czym polega clou tego sporu.
Na marginesie dodam, że za pół miliona nie da się wykonać nawet robót ziemnych pod szkołę, a Pańskie życiowe motto brzmiące „Życie jest śmiechu warte, więc się z niego śmieję” przerobiłbym na „Moje opinie są śmiechu warte, więc się z nich śmiejcie”