Cóż wówczas podpisaliśmy? Najbardziej brzemienną w skutki częścią kontraktu było zobowiązanie się PGNiG do tego, że będziemy odbierać od Rosjan po 12,5 mld m sześc. gazu rocznie. Po kilkunastu latach owa kwota miała być powiększona. Kontrakt podpisany był zgodnie ze specyficzną regułą - bierz, albo płać. Znaczy to tyle, że gdybyśmy chcieli (lub byli w stanie) odebrać mniej gazu - i tak musielibyśmy zapłacić za wszystko. Negocjatorzy tłumaczą się, że wynikało to z badań, iż już w 2010 r. będziemy zużywać od 27 do 45 mld m sześc. gazu. Tymczasem, zużycie gazu stanęło w miejscu! Obecnie potrzeba go nam 11 - 12 mld m sześc. rocznie. Co najmniej 4 mld m sześć. uzyskujemy z własnych źródeł (a nie są one w pełni wykorzystywane!). W tej sytuacji nie było mowy o jakiejkolwiek dywersyfikacji dostaw gazu.
Co naprawił Pol? Teraz jesteśmy zobligowani do odbioru 6,6 mld m sześc. Po 2010 r. ilość ta wzrośnie do 9 mld m sześc. Sukces? Tak, ale niewielki. Już nie będziemy musieli płacić za gaz, którego nie zużyjemy. Ale nadal nie ma mowy o rzeczywistej dywersyfikacji! Jeśli zużycie gazu w Polsce nie zacznie szybko wzrastać, to i tak naszym głównym dostawcą będzie Gazprom. Tak więc, mimo starań naszego wicepremiera, do końca nie wyszliśmy spod groźby razu Gaz(prom)rurką.
Mirosław Cielemęcki