Jak-40 lądował na lotnisku w Smoleńsku na godzinę i 26 minut przed Tu-154M.
Wosztyl tłumaczył, że cała załoga wysiadła z samolotu, by obserwować lądowanie Tu-154M. W ocenie pilota Jaka-40 dźwięk zwiększania obrotów mógł sugerować, że maszyna miała podjąć próbę odejścia na drugi krąg. Potem, jak mówił Wosztyl, zaczęły się niepokojące dźwięki. - Trzaski, huki, one były od siebie odseparowane. Później te trzaski, huki, dudnięcia zaczęły nakładać się jeden na drugi. W pewnym momencie doszedł dźwięk niszczonej konstrukcji i detonacja - stwierdził.
- Nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszałem i mam nadzieję, że nigdy później tego nie usłyszę. Natomiast jak później próbowałem rozłożyć to na czynniki przez wiele miesięcy po katastrofie, oglądając różne programy, to te dźwięki były podobne do dźwięków, kiedy są robione próby wytrzymałościowe metali, rozciąganie metali do momentu całkowitej destrukcji próbki, kiedy słychać taki charakterystyczny trzask - powiedział Wosztyl.
a nie na 100 metrów, czyli wysokości, jaka jest dozwolona na lotnisku Siewiernyj. Taką wersję przedstawił także w prokuraturze. Jego słowa potwierdzają zeznania technika pokładowego Jaka-40 chor. Remigiusza Musia. Według niego również załoga Jaka, a potem rosyjskiego Iła-76 dostała zgodę na zejście do 50 m.
Wosztyl powiedział też, że kontrolerzy lotów lotniska Siewierny powiedzieli, by Tu-154 zniżył się do "wysokości decyzji 50 metrów. Wcześniej taką samą komendę mieli dostać piloci Jaka-40. Na tym lotnisku dozwolona jest wysokość 100 metrów.
- Było tak, że kontroler pytał o lotniska zapasowe, o pozostałość paliwa i m.in. użył takiej sugestii, że jeżeli nie zobaczą lotniska z 50 metrów, to mają być gotowi do odejścia na lotnisko zapasowe - tłumaczył pilot. Dodał, że nformacja o 100 metrach padła dopiero, kiedy samolot znajdował się na prostej do lądowania.
ja, TVN24