Wina "Inki" nie budzi wątpliwości. Wiedziała, że Jacek Dębski zginie i godziła się na to, ale jej rola w ujawnieniu prawdziwych sprawców zbrodni i zapobieżeniu pomyłce sądowej jest nie do przecenienia - mówił prokurator w swej mowie końcowej, po 27 rozprawach w tym procesie. Wnosił o uznanie winy oskarżonej zarówno za pomoc w zabójstwie Dębskiego, jak i dwa pomniejsze zarzuty (nielegalnie posiadanie naboju do pistoletu i podrobionego prawa jazdy).
W przeszło dwugodzinnej mowie oskarżycielskiej prokurator Andrzej Komosa uznał, że 28-letnia dziś "Inka" od początku wiedziała, jaki los czeka Dębskiego, bo dobrze znała zleceniodawcę tej zbrodni, Jeremiasza Barańskiego.
Prokurator przypomniał, że wedle opinii biegłych psychologów i psychiatrów "Inka" była osobą doskonale umiejącą wyczuć, jaka jest sytuacja i przystosować się do niej. Potrafiła też wszystko podporządkować własnym dążeniom do celu, a oprócz tego znakomicie maskowała nerwy i wypierała lęk. "To cechy komandosa, sapera, agenta albo wywiadowcy. Szkoda, że oskarżona nie wykorzystała ich w ten sposób, by nie wyprowadzać Jacka Dębskiego przed lokal, a potem manipulować Jeremiaszem Barańskim".
Odnosząc się do wniosku o złagodzenie jej kary, prokurator przypomniał, że bez jej wyjaśnień, sprawa mogłaby zostać skutecznie sprowadzona na fałszywy trop, zgodnie z tym co zamierzał "Baranina". Chciał on bowiem rzucić podejrzenia na działacza sportowego i biznesmena z Poznania Bolesława K., który też robił interesy z Barańskim i także został postrzelony na jego zlecenie.
"Halina G. była jak kolejowa zwrotnica, która przestawiła się w ostatniej chwili i posunęła sprawę na właściwe tory. Gdyby nie to, pociąg pojechałby do Poznania. Nie uniknięto by kompromitacji i może również sądowej pomyłki" - mówił prokurator.
Tymczasem mec. Andrzej Werniewicz, pełnomocnik Jolanty Dębskiej, żony zastrzelonego ministra sportu, zażądał dla "Inki" kary 25 lat więzienia, bez złagodzenia. Zarzucił prokuratorowi układ z "Inką", czego dowodem jest końcowy wniosek oskarżyciela o wyrok ze złagodzeniem kary do pięciu lat więzienia. "Nie wiem i nie chcę wiedzieć, jaki to układ, ale to jest naigrywanie się z zasad wymiaru sprawiedliwości" - wykrzykiwał.
Jego zdaniem, "Inka" nie zasługuje na nadzwyczajne złagodzenie kary, bo umniejsza swoją rolę w zbrodni i "manipulowała sprawą". Uważa, że od początku wiedziała, iż Dębski miał zginąć i nie zrobiła nic, by temu zapobiec. Stąd - w opinii mec. Werniewicza - wynika wniosek, że można jej przypisać bezpośredni zamiar zabójstwa Dębskiego, pełną świadomość zbrodni, a nawet uznać, że jest ona współsprawcą zabójstwa, a nie tylko pomocnikiem, o co została oskarżona.
"Pan mecenas ostatnio przegrywa wszystkie procesy z Prokuraturą Okręgową w Warszawie (Werniewicz bronił jednego ze skazanych gangsterów z Pruszkowa). Jego wystąpienie jest więc skierowane tylko do jego klientów odsiadujących długoletnie wyroki. Spodziewałem się raczej, że poświęci pan, mecenasie, trochę czasu, by powiedzieć coś dobrego o pokrzywdzonym, o którym padło ostatnio dużo niesprawiedliwych opinii. Ale wydaje się, że pana bardziej interesuje ta walizka pieniędzy, która krążyła między Wiedniem a Warszawą" - replikował prokurator.
Jolanta Dębska powiedziała jedynie, że przyłącza się do stanowiska swojego pełnomocnika.
"Inka" natomiast wniosła o uniewinnienie. "Byłam instrumentem, którym posłużył się Jeremiasz Barański do zabicia Jacka Dębskiego. Nie miałam zamiaru nikogo zabijać" - powiedziała w ostatnim słowie. O uniewinnienie wnieśli też jej obrońcy.
Halina G. starała się przekonać sąd, że Barański manipulował nią i posłużył się nią jak przedmiotem, by zrealizować swój cel - uśmiercenie Dębskiego - czego ona nawet nie przewidywała. "To nie jest łatwe uświadamiać sobie każdego dnia, że było się tylko przedmiotem, a nie człowiekiem. Przedmiotem, który posłużył innym do zabicia człowieka" - odczytywała z kartki swoje wcześniej przygotowane wystąpienie.
"Gdybym wiedziała, że Dębski ma zginąć, zrobiłabym wszystko, by tak się nie stało" - zapewniała. Mówiła też, że jeśliby rzeczywiście miała być współsprawcą tej zbrodni, to - tak jak zabójca - nie pozostawiłaby po sobie żadnych śladów i nie działała irracjonalnie. "Nie zostawiłabym płaszcza w restauracji i od razu bym wiedziała, gdzie i jak uciec. Najprościej jest powiedzieć, że byłam wszystkiego świadoma" - mówiła.
Jej obrońca mec. Waldemar Puławski, wnosząc o uniewinnienie, przekonywał, że to przede wszystkim dzięki szczerym i pełnym wyjaśnieniom złożonym przez jego klientkę organa ścigania dowiedziały się o udziale w zbrodni Jeremiasza Barańskiego i mogły doprowadzić do jego oskarżenia. "Liczą się dowody, a nie przekonania i domniemania".
Mimo wniosku o uniewinnienie, poparł argumenty prokuratora, który zażądał kary pięciu lat więzienia, powołując się na jej nadzwyczajne złagodzenie. Mec. Ewa Gaweł, drugi z obrońców "Inki", wniosła z kolei o umorzenie postępowania w sprawie dwóch pomniejszych zarzutów.
Sąd ogłosi wyrok w poniedziałek 30 czerwca.
Jacek Dębski, były minister sportu w rządzie Jerzego Buzka, zginął w nocy z 11 na 12 kwietnia 2001 r. przed restauracją "Casa Nostra" w Warszawie, gdzie ze znajomymi świętował swe urodziny. Była z nim także Halina G. - "Inka", którą prokuratura oskarżyła o udzielenie zabójcy pomocy w dokonaniu tej zbrodni. "Inka" miała na polecenie nieżyjącego już Jeremiasza Barańskiego, pseud. Baranina, wyprowadzić Dębskiego przed restaurację, by Tadeusz Maziuk, pseud. Sasza (płatny zabójca, który po postawieniu mu zarzutu zastrzelenia Dębskiego popełnił samobójstwo), mógł wykonać tę egzekucję.
Dzień po zbrodni "Inka" sama zgłosiła się na policję i zaczęła mówić o tej sprawie. Stosunkowo szybko ujawniła, że zleceniodawcą zbrodni był mafijny boss z Wiednia Jeremiasz Barański. "Kryła" jednak wykonawcę - "Saszę", mówiąc, że strzelał kto inny. Początkowo "Inka" obawiała się o swe życie i nie ujawniała wszystkich okoliczności całej sprawy, które jednak wyszły na jaw w trakcie śledztwa i procesu rozpoczętego w styczniu tego roku.
Wtedy też opinia publiczna dowiedziała się o tym, w jaki sposób "Baranina" zjednał sobie Dębskiego - mówił mu, że są kuzynami i namówił na wspólne interesy. Doszło do tego, że Dębski zdeponował 400 tys. dolarów na koncie, do korzystania z którego uprawniony był także Barański. Pieniądze zniknęły.
sg, pap