A to już zaczyna być problem gospodarczy, nie tylko polityczny. Według zgodnych prognoz różnych ośrodków Polska, jeśli chce utrzymać dotychczasowy poziom rozwoju, a precyzyjniej: uniknąć katastrofy, musi przyjąć do 2050 r. łącznie od 5 do 7 mln emigrantów. I żadne zaklęcia tu nie pomogą – dzieci, które nie urodziły się pięć lat temu, już się niestety nie urodzą. Czy jesteśmy na to gotowi? Nie jesteśmy.
Po raz kolejny zdumiewa mnie brak strategii i realnych działań państwa. Mamy bardzo dobre analizy – zarówno ośrodków rządowych, jak i prywatnych. I co? I nic! Leżą spokojnie na półce, a politycy się tym nie zajmują, „bo za oknem się nie pali”. Zaczną się zajmować, jak zacznie się palić, w chaosie i na łapu-capu. A powinni to robić już i połączyć te działania ze strategicznymi interesami państwa. Z jednej strony potrzebny jest drenaż mózgów (skąd się da – wybrzydzać nie ma co, bo jakoś jako kraj megasexy nie jesteśmy), z drugiej planowo zorganizowana imigracja do Polski z określonych kierunków.
Jestem zwolennikiem brutalnej i pozbawionej sentymentów polityki imigracyjnej na wzór prowadzonej przez Anglosasów. Jesteśmy w tej komfortowej sytuacji, że mamy trzy sprawdzone grupy narodowościowe, bardzo wysokiej jakości imigrantów, którzy w dodatku chcą się u nas osiedlać. To Ukraińcy, Białorusini i Wietnamczycy. Emigranci o jakości podobnej do Polaków na Zachodzie, z korzystaniem z socjalu na poziomie 1 proc. populacji. Dla porównania imigranci najgorszej jakości to Syryjczycy i Erytrejczycy – 63 proc. z nich jest na zasiłkach na Zachodzie.
Do tego dochodzą jeszcze inne strumienie imigracji: Polacy, którzy chcieliby wrócić do ojczyzny, oraz uchodźcy, również z Syrii, którzy do nas trafią. Nie są to jednak grupy na tyle istotne ilościowo, by miały większe znaczenie gospodarcze. Uchodźcy z Bliskiego Wschodu nie chcą się u nas osiedlać, a przypisane nam przez Unię Europejską 7 tys. uchodźców z Syrii jest nieistotne statystycznie, a ponadto w ciągu kilku miesięcy i tak uciekną do Niemiec. Powinniśmy przyjąć uchodźców z Syrii, natomiast imigrantów, z uwagi na ich nikłą jakość i przydatność dla gospodarki – nie. Mamy pod ręką przydatnych. Ale to właśnie na tych 7 tys. – których dziś nie ma i za rok też nie będzie – ogniskuje się uwaga opinii publicznej, a nie na tym, jak rozsądnie sprowadzić i osiedlić w Polsce 5 mln ludzi.
Czasami zastanawiam się, czy nie ma jednak trochę racji w tym, że Anglosasi uważają nas za durniów i bezlitośnie to wykorzystują. Jaki ma sens wypuszczanie w świat komunikatów, że nie przyjmiemy czy nie będziemy przyjmować uchodźców lub imigrantów z Syrii? Walczymy publicznie z problemem, którego nie mamy – korzyści żadnych, same straty.
Sytuację mamy idealną. Nie mamy realnego problemu z uchodźcami, bo oni do nas nie chcą i uciekną przy pierwszej okazji. Za płotem mamy wojnę – w ciągu ostatnich lat przybyło do nas 500 tys. Ukraińców – imigrantów najwyższej światowej jakości, a nawet o nich nie wiemy, bo sami bez żadnej pomocy urządzają się w Polsce, ciężko pracują i się uczą. Powinniśmy się drzeć na cały świat, żądać pomocy, wsparcia, zwoływać szczyty, domagać się solidarności etc. Może za wiele byśmy nie uzyskali, ale z Bliskim Wschodem na pewno daliby nam spokój. Kijowowi można byłoby wytłumaczyć, że absolutnie nie mamy nic przeciwko ukraińskim emigrantom, tylko za zachodnie pieniądze chcemy im stworzyć lepsze warunki.
A co my robimy? O imigrantach ukraińskich, których mamy 500 tys., milczymy, za to dużo gadamy o 7 tys. emigrantów, których nie mamy i mieć nie będziemy.
* Prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców
Tekst ukazał się w 48/2015 wydaniu tygodnika "Wprost”. "Wprost" można zakupić także w wersji do słuchania oraz na AppleStore i GooglePlay.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.