Jak poinformowała rzeczniczka prasowa Krajowego Komitetu Protestacyjno-Strajkowego Barbara Komander "nie będziemy prowadzili protestu na co najmniej 8 węzłach kolejowych, ale zmniejszyliśmy tę ilość co najmniej o dwa, z tym, że jeżeli na wojewódzkich komitetach protestacyjno-strajkowych zapadną inne decyzje, nie będziemy mieli na to wpływu".
We wtorek rano kolejarze zatrzymali ruch wszystkich pociągów przejeżdżających przez węzeł kolejowy na Dworcu Wschodnim w Warszawie.
"Jeśli ta akcja również nie przyniesie skutku, Komitet Protestacyjno-Strajkowy zdecyduje, jakie będą nasze dalsze kroki" - mówił w poniedziałek Kogut. Komitet zrzesza 20 działających na kolei związków zawodowych, do których należy ponad 80 proc. pracowników kolei, w tym dwa najliczniejsze - "S" i Federację Pracowników Kolejowych.
Zarządy spółek Grupy PKP uznały ten protest kolejarzy za nielegalny. W poniedziałek na konferencji prasowej prezes PKP SA Andrzej Wach poinformował, że poszczególne spółki grupy PKP będą na drodze sądowej dochodzić od związków zawodowych rekompensat za straty, które poniosą w wyniku akcji protestacyjnej.
Według Wacha, najważniejszy ze związkowych postulatów, czyli wstrzymanie działalności spółki Koleje Mazowieckie, jest nie do przyjęcia. Zaznaczył on, że takie "żądanie nie ma podstaw merytorycznych i prawnych". Powołana w lipcu ub.r. spółka Koleje Mazowieckie rozpoczęła działalność 1 stycznia br.
Związkowcy nie zgadzają się z poglądem, że akcja jest nielegalna. "Radzimy wziąć do ręki ustawę o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Jeżeli łamie się porozumienia, to my mamy prawo podjąć natychmiast strajk generalny. Nasza akcja jest jak najbardziej legalna, dochowaliśmy wszystkich procedur" - podkreślił w poniedziałek Kogut.
Związkowcy protestują, gdyż uważają, że rząd i PKP nie wywiązują się z zawartych z nimi w 2003 roku porozumień. Dotyczyły one m.in. zapewnienia większych pieniędzy na przewozy regionalne i opracowania jasnej polityki transportowej w krajowych przewozach regionalnych.
em, pap