Biela nie był TW

Dodano:   /  Zmieniono: 
Senator Adam Biela nie był tajnym i świadomym współpracownikiem SB - orzekł Sąd Lustracyjny, uznając za "zupełnie bezpodstawne" zarejestrowanie go przez lubelską SB w 1984 r. jako tajnego współpracownika.
Tym samym sąd - po jednodniowym, jawnym procesie - uwzględnił wniosek 59-letniego senatora Narodowego Koła Parlamentarnego (NKP) o autolustrację. Biela złożył go po tym, gdy w 2005 r. znalazł się na tzw. liście Nizieńskiego, opublikowanej przez pismo "Głos" Antoniego Macierewicza.

Wyrok jest nieprawomocny, ale zastępca Rzecznika Interesu Publicznego Andrzej Ryński powiedział PAP, że nie będzie się odwoływał. Wnosił on o uznanie prawdziwości oświadczenia lustracyjnego Bieli o braku związków ze służbami PRL.

Sam Biela nie do końca był usatysfakcjonowany, bo - jak mu powiedział sąd przy wyroku - w myśl nowej wersji ustawy lustracyjnej będzie on "nadal traktowany jako osobowe źródło informacji służb PRL". Senator powiedział PAP, że potrzebna jest nowelizacja nowej ustawy, chyba że zmienią ją jeszcze posłowie albo zawetuje lub zaskarży ją prezydent. W dzisiejszym brzmieniu ustawy senator uznany za ozi traci mandat.

Po wysłuchaniu we wtorek Bieli oraz dwóch esbeków sąd uznał, że Biela został zarejestrowany bez swojej wiedzy i zgody, a nigdy nie doszło do rzeczywistej współpracy.

Sąd ujawnił, że nie zachowała się ani teczka pracy agenta "Rafała" (którym miał być Biela), ani teczka personalna. Są jedynie zapisy rejestracyjne, wskazujące, że od listopada 1984 do stycznia 1990 r. miał on być tajnym współpracownikiem IV wydziału SB, zwalczającego Kościół i inwigilującego KUL (gdzie Biela pracował). Sąd podkreślił, że Bieli nawet nie proponowano współpracy, a rejestracja była zupełnie bezpodstawna.

Ogłaszając wyrok, sąd zwrócił uwagę na "podstawowe błędy" w nowej ustawie lustracyjnej. Sędzia Rafał Kaniok podkreślił, że dopuszcza ona nadal traktowanie osoby, którą oczyści Sąd Lustracyjny, jako osobowego źródła informacji służb PRL. "Ale wszystko w rękach posłów i pana prezydenta" - dodał sędzia.

Biela powiedział w mowie końcowej, że gdyby nie Sąd Lustracyjny, to o tym, że jest na "liście agentów" dowiedziałby się, gdy na mocy nowej ustawy IPN opublikowałby jego nazwisko w tym kontekście w internecie. Ocenił, że byłoby to niesprawiedliwe. Wcześniej wyjaśniał, że zaraz po publikacji "Głosu" wystąpił do IPN o status pokrzywdzonego, ale IPN mu go nie przyznał, bo w archiwach SB zachował się dokument rejestrujący go jako agenta.

Zeznał, że w 1984 r. po powrocie ze stypendium w USA był przy oddawaniu paszportu wypytywany o swój pobyt w Ameryce. Wkrótce potem zadzwonił do niego jego rozmówca, przedstawiając się jako kapitan milicji o nazwisku Budka, wzywając na rozmowę do lubelskiej komendy MO. "On pytał mnie, jak mi się współpracuje z księżmi; ten wątek mu się zupełnie nie udał" - powiedział senator. Był też wypytywany o wyjazdy kolegów z KUL za granicę. "Mówiłem, że taki a taki kolega przywiózł duży dorobek naukowy" - dodał Biela.

"Mój styl rozmowy jako psychologa jest bardzo miękki; on sądził, że to może być znak rokujący nadzieję na współpracę" - oświadczył senator. Zaznaczył, że nie dostał żadnej formalnej propozycji współpracy. Dodał, że Budka nie był "zbyt wysokiego poziomu jak na kogoś, kto się zajmuje KUL" i "nie wszystko, co mówiłem, rozumiał". "On do mnie dzwonił potem masę razy, proponując spotkania" - dodał Biela. Oświadczył, że o wszystkim powiedział swoim przełożonym z KUL.

Raz spotkał się jeszcze z Budką w lubelskiej kawiarni; więcej kontaktów nie było - "zwłaszcza po zamordowaniu ks. Jerzego Popiełuszki przez SB w październiku 1984 r.". "Akt rejestracji dokonał się bez mojego udziału; te zapisy są niezgodne z prawdą" - dodał Biela.

"Bielę zarejestrowałem jako TW, ale bez pobierania zobowiązania do współpracy" - zeznał były oficer lubelskiej SB 60-letni Lech Budka. Dodał, że kilka razy spotkał się z Bielą na rozmowach sondażowych jako kandydatem na TW. "Uznaliśmy, że byłby dobrym tajnym współpracownikiem i po konsultacjach z przełożonymi został zarejestrowany bez pobierania zobowiązania do współpracy" - oświadczył esbek.

"Nie powiedział +tak+, ale i nie powiedział +nie+. Doszedłem do wniosku, że dalsze kontakty są możliwe" - dodał Budka, przyznając, że nie złożył mu formalnej propozycji współpracy, "aby go nie zrazić". "Nie można powiedzieć, by choć ustnie zgodził się na współpracę" - zeznał Budka. Dodał, że taka była zasada w działaniach KUL wobec SB, że zgodę na rozmowy traktowano jako zgodę na współpracę. Przyznał, że było to sprzeczne z obowiązującą wówczas instrukcją SB.

Budka założył teczkę pracy i teczkę personalną, a jako podstawę pozyskania podał: "dobrowolność". Według Budki, Biela nie informował o konkretnych osobach z KUL, ale o ogólnych nastrojach. Dodał, że Biela nie miał świadomości, że został zarejestrowany. Ujawnił, że już po rejestracji Biela odmawiał spotkań, bo "przemyślał sprawę". Pytany, co wtedy zrobił, Budka odparł, iż przez kilka lat pisał notatki służbowe, że Biela odmawia kontaktów, "ale przełożeni mówili, żebym szybko nie rezygnował, bo są potrzebne źródła na KUL".

Drugi świadek, były szef IV wydziału lubelskiej SB Edward Hawryło, zeznał, że nigdy nie spotkał się z taką sytuacją, jak to opisał Budka. Sąd zarządził konfrontację esbeków, ale pozostali oni przy swoich zdaniach.

Według Budki, o odmowie dalszej współpracy Bieli mogło przesądzić zamordowanie w październiku 1984 r. przez SB ks. Popiełuszki. Wtedy sąd zwrócił mu uwagę, że zrejestrował Bielę jako agenta 28 listopada 1984 r. Esbek nie umiał wyjaśnić tej sprzeczności. Budka podkreślił, że "Biela nie był jego jedynym agentem". Dodał, że w ramach rozpracowywania KUL (operacja "Ciemnogród" - PAP) na uczelni miał 5-6 agentów.

Biela w 1970 r. ukończył filozofię chrześcijańską na KUL, gdzie w 1973 r. uzyskał też doktorat. Studia podyplomowe odbył w USA w latach 1975-1976 oraz 1982-1983. Był członkiem władz NSZZ "Solidarność" na KUL. Poseł AWS w latach 1997-2001. W 2001 i 2005 r. wybierany do Senatu z Chełma z ramienia LPR.

pap, em