Karol Małcużyński nie był agentem

Karol Małcużyński nie był agentem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Znany dziennikarz Karol Małcużyński nigdy nie był "osobowym źródłem informacji" służb specjalnych PRL - orzekł Sąd Lustracyjny, uznając na jego wniosek, że złożył on prawdziwe oświadczenie o tym, iż nie był agentem.
Sąd podkreślił, że swój wyrok oparł na tych samych aktach kontrwywiadu SB, na których podstawie IPN uznał Małcużyńskiego za agenta, odmawiając mu z tego powodu statusu pokrzywdzonego. To ta odmowa była powodem wniosku dziennikarza o autolustrację.

Wyrok jest nieprawomocny. Zastępca rzecznika interesu publicznego Andrzej Ryński, który wnosił o uznanie prawdziwości oświadczenia Małcużyńskiego, powiedział, że nie będzie się odwoływał.

53-letni Małcużyński chciał, by sąd oczyścił go z zarzutu, że podczas pracy w warszawskim biurze BBC był w latach 1979-1982 agentem kontrwywiadu o kryptonimie "Bem". Miało to wynikać z akt kontrwywiadu z IPN (który odmówił mu statusu pokrzywdzonego). Według notatek oficera kontrwywiadu, miał on informować o zagranicznych korespondentach w Polsce, m.in. o szefie biura BBC Timie Sebastianie.

W aktach nie ma zobowiązania do współpracy ani żadnych donosów. Są zaś notatki dziś nieżyjącego oficera kontrwywiadu MSW ppłk. Zbigniewa Gazdy z "rozmowy pozyskaniowej" z Małcużyńskim z września 1979 r. jako figurantem "Bemem" (czyli osobą rozpracowywaną). Jest też notatka z grudnia 1982 r. o "rozwiązaniu współpracy" z racji "niechęci" Małcużyńskiego.

Dziennikarz zaprzeczał prawdziwości tych notatek. Przyznał, że Gazda podstępem zwabił go w 1979 r. na rozmowę, mówiąc że ma list od Sebastiana. Zaprzeczył notatkom Gazdy co do "zawarcia umowy" z SB, złożenia deklaracji współpracy i przekazania informacji, które miały "ułatwić kontrolę" Sebastiana przez służby PRL. Dodał, że odmówił spotkań z Gazdą i już go więcej nie widział, a o wszystkim opowiedział Sebastianowi i swemu ojcu. Z akt IPN wynika, że w biurze BBC i u Małcużyńskiego w domu był podsłuch.

Były podwładny Gazdy Waldemar Kazanowski zeznał wcześniej, że w aktach Małcużynskiego nie ma zgody przełożonego na werbunek. Dodał, że on sam bez takiej zgody nie zarejestrowałby nikogo jako agenta. Podkreślił, że teczka pracy "Bema" musiała nie mieć wartości operacyjnej, skoro ją zniszczono.

W ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Adam Liwacz przypomniał, że IPN uznał Małcużyńskiego za agenta, który "dostarczał SB informacje przydatne operacyjnie". Tymczasem według sądu, "nie był on w żadnym momencie 'osobowym źródłem informacji'", bo nie ma "żadnych dokumentów, które wskazywałyby na rzeczywistą współpracę".

Sędzia przypomniał, że raport Gazdy o zatwierdzenie pozyskania Małcużyńskiego, nie miał akceptacji przełożonego. Liwacz zwrócił też uwagę, że wtedy, kiedy Małcużyński miał być "wyrejestrowany", w grudniu 1982 r. (był to stan wojenny), "SB nie pozbywało się swych źródeł".

Sędzia nie wykluczył, że chciano pozyskać Małcużyńskiego, czego być może zaprzestano w wyniku interwencji jego ojca, także Karola i ówczesnego posła na Sejm PRL. "Wtedy należałoby bardziej racjonalnie ocenić zadziwiające akta sprawy" - dodał.

Sąd podkreślił, że w zniszczonej teczce "Bema" były materiały o inwigilacji Małcużyńskiego, który - wbrew ustaleniom IPN - był inwigilowany także po 1982 r.

W mowie końcowej Małcużyński mówił, że IPN oszukał go, informując, iż nie ma już więcej akt służb PRL na jego temat, a "gdy sąd ich zażądał, to się znalazły". "Niech Pan Bóg ma w opiece tych biednych ludzi, których ma lustrować IPN i pan Kurtyka, który mówił, że wiedzę o służbach specjalnych czerpie z powieści Johna Le Carre (autora popularnych książek szpiegowskich)" - powiedział Małcużyński.

Jego sprawę wszczęto, gdyż kandydował on w 2003 r. na podległą lustracji funkcję prezesa TVP i złożył wtedy oświadczenie lustracyjne. W latach 90. był zaś szefem "Wiadomości" TVP.

pap, ss, ab