Prezydent: UOP działał nielegalnie

Prezydent: UOP działał nielegalnie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Lech Kaczyński nie ma wątpliwości, że UOP w latach 90. prowadził nielegalne działania wobec opozycji. Prezydent zeznawał jako świadek w procesie płk. SB i UOP Jana Lesiaka, oskarżonego w sprawie inwigilacji opozycji przez UOP.
Był to pierwszy przypadek, by urzędujący prezydent RP stawił się w sądzie w celu złożenia zeznań jako świadek.

Dotychczas wszyscy politycy pokrzywdzeni w sprawie Lesiaka (m.in. premier Jarosław Kaczyński, Jan Olszewski, Antoni Macierewicz) zeznawali za zamkniętymi drzwiami; prezydent zeznawał jawnie. Środowa rozprawa była bowiem pierwszą po tym, jak sąd ujawnił "szafę Lesiaka" i protokoły przesłuchań świadków z prokuratury. Stało się to po wrześniowej decyzji Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego o częściowym odtajnieniu akt.

Sam L. Kaczyński chciał, by jego zeznania były tajne, tak jak poprzednich świadków. Sąd postanowił inaczej. Tajne pozostały tylko dane oficera UOP, o którym prezydent mówił w śledztwie. Sąd prosił prezydenta, by ich nie podawał.

"Nie byłem w takim stopniu jak mój brat Jarosław w zainteresowaniu UOP" - zeznał Lech Kaczyński. "UOP interesował się mną, bo byłem bratem Jarosława" - dodał. Wyjaśniając przyczyny tego zainteresowania, L. Kaczyński oświadczył, że mogło chodzić o to, że nie krył swych ocen wobec ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy i szefa jego gabinetu Mieczysława Wachowskiego oraz, że jako prezes NIK nie ukrywał stopnia korupcji w Polsce, podczas gdy "poprawność polityczna" nie pozwalała o tym mówić.

"Po przegranych wyborach w latach 90. memu bratu grożono, by wyjechał z Warszawy, bo może mu się stać coś złego" - zeznał prezydent. Dodał, że bratu mówił to ten sam oficer UOP, który wcześniej prowadził Marzenę Domaros (czyli Anastazję Potocką, znaną z romansów z posłami). Według L. Kaczyńskiego, oficer ten twierdził, że usunięto go z UOP i prosił o wstawiennictwo w sprawie przywrócenia go w przyszłości do służby.

L. Kaczyński zeznał także, że w latach 90. w Lublinie pewien mężczyzna powiedział kierowcy J. Kaczyńskiego, by "pilnował swego szefa". Tego dnia po powrocie autem do stolicy kierowca ten stwierdził, że wszystkie opony w aucie były przebite. "Gdyby doszło do wybuchu opony, musiałoby się to skończyć bardzo tragicznie" - powiedział L. Kaczyński.

Dodał, że kilka lat później zupełnie nowe auto J. Kaczyńskiego straciło przyczepność i pod Mławą wpadło do rowu, na szczęście nikomu nic się nie stało. "Policja mówiła wtedy, że to przykład niedopompowania przedniego koła" - powiedział prezydent. Według niego, w początku lat 90. ostrzegano go też przed prowokacją grożącą J. Kaczyńskiemu; mówiono też o rzekomym wypadku, którego ofiarą miał paść w Belgii jego brat, podczas gdy w rzeczywistości był on wtedy w kraju.

Prezydent zeznawał o zamkniętym posiedzeniu rządu Hanny Suchockiej nt. zagrożeń bezpieczeństwa z lata 1993 r. L. Kaczyński brał w nim udział jako prezes NIK. Mówił, że szef UOP Jerzy Konieczny w swoim wystąpieniu powiedział wtedy, że Jarosław Kaczyński "jest głównym zagrożeniem" dla demokratycznego przebiegu wyborów. L. Kaczyński powiedział coś wtedy "na temat policji politycznej", przeciwko czemu ówczesny szef MSW Andrzej Milczanowski "ostro zaprotestował".

L. Kaczyński podczas zeznań mówił też o próbie zwerbowania go przez UOP przy pomocy jego byłego studenta. Gdy w 1991 r. był ministrem stanu w kancelarii prezydenta Wałęsy, zgłosił się do niego oficer kontrwywiadu UOP w stopniu kapitana, którego nazwisko - jak powiedział prezydent - "z nieznanych przyczyn" pozostaje tajne. Oficer miał powiedzieć, że szefem kontrwywiadu UOP został wywodzący się z podziemia Konstanty Miodowicz, ale wszyscy naczelnicy wydziałów kontrwywiadu to funkcjonariusze SB.

Według prezydenta, oficer ten podczas kolejnych spotkań - gdy już szefem MSW był Antoni Macierewicz - informował go o "ciekawych sprawach", m.in. o związkach SB z biznesem, np. w centralach handlu zagranicznego. Miał też mówić o znanych postaciach polskiego biznesu, m.in. sprawach obyczajowych jednej z nich, które "powinny być wykorzystywane, a nie są". Gdy upadł rząd Olszewskiego, oficer chciał ode mnie informacji o jednym z ministrów; wtedy zakończyły się moje z nim kontakty - zeznał L. Kaczyński.

Ujawnił, że gdy jeszcze był ministrem stanu, Milczanowski pokazał mu listę osób publicznych mogących mieć związki ze służbami specjalnymi PRL. "Przeanalizowałem teczkę jednej z osób, którą znałem" - ujawnił prezydent; nie zdradził o kogo chodziło.

Prezydent mówił, że obdarzał Milczanowskiego - jako kolegę z podziemia - "istotnym zaufaniem", ale tylko do czasu, gdy zaczął on bronić byłego oficera SB z UOP, który w PRL przesłuchując działaczkę opozycji kazać jej rozbierać się do naga. Milczanowski miał powiedzieć: "Trzeba nastawiać się na ludzi skutecznych". Prezydent wspomniał też o "wprowadzeniu go w błąd" przez Milczanowskiego co do afery Art-B.

"Rząd Jerzego Buzka, w którym byłem ministrem sprawiedliwości, nie był szczególnie zainteresowany wyjaśnieniem inwigilacji" - ocenił Lech Kaczyński. Odpowiadając na pytanie pełnomocnika pokrzywdzonych, czy jako minister dowiedział się czegoś o sprawie powiedział, że tego, iż za zgodę na umorzenie pod koniec lat 90. śledztwa ws. inwigilacji, prokuratorom prowadzącym sprawę proponowano stanowiska w Prokuraturze Krajowej. Prezydent dodał, że interesując się jako minister tym śledztwem, naraziłby się na zarzut "sterowania sprawą, która go dotyczy".

L. Kaczyński mówił, że już pod koniec lat 90. UOP próbował wywierać wpływ sugerując, by "nie nadawać szczególnego znaczenia" śledztwu w sprawie inwigilacji, bo "teraz ważne jest wejście do NATO". Dodał, że takie działania podejmował ówczesny szef UOP Zbigniew Nowek (dziś szef Agencji Wywiadu). "Ja mówiłem, że do NATO muszą wejść wiarygodne służby" - zeznał prezydent.

Według niego, już podczas śledztwa dostał informację, że "Rzeczpospolita" chce opublikować artykuł na temat związków braci Kaczyńskich ze sprawą Art-B, podczas gdy - jak mówił prezydent - "związek ten jest zerowy". "Miało to służyć pokazaniu opinii publicznej, jakimi niewiarygodnymi świadkami jesteśmy" - oświadczył prezydent.

Sąd odczytał zeznania L. Kaczyńskiego ze śledztwa, kiedy mówił on m.in., iż Wachowski, "wielokrotnie chwalił się, że kontroluje WSI, aby w ten sposób kontrolować życie polityczne". L. Kaczyński potwierdził te słowa.

W reakcji na zeznania prezydenta Lesiak oświadczył, że nie zna żadnego oficera UOP, który miał podjąć próbę werbunku L. Kaczyńskiego. Odnosząc się do sprawy wypadku auta J.Kaczyńskiego pod Mławą, Lesiak powiedział, że samochód ten jechał z prędkością 160 km/h, a kierowcę J. Kaczyńskiego ukarano wtedy mandatem. Według Lesiaka, sprawę Anastazji Potockiej inspirował zaś Jerzy Urban, a nie UOP.

"Oskarżony ma prawo mówić to, co uzna za stosowne i nie ma obowiązku mówienia prawdy" - tak L. Kaczyński ocenił to oświadczenie.

Po rozprawie Lesiak nie krył satysfakcji, że prezydent nie wymienił ani razu jego nazwiska - jako osoby odpowiedzialnej za inwigilację prawicy.

Rzecznik sądu Wojciech Małek podkreślał wyjątkowość sytuacji, w której prezydent, niepodlegający orzecznictwu sądów w trakcie kadencji, stawił się jako świadek. "Przy wejściu, na prezydenta, w imieniu władz sądu, czekała wyznaczona osoba, która wprowadziła go do gmachu i wskazała salę rozpraw" - dodał. Prezydentowi towarzyszyli ministrowie Robert Draba i Maciej Łopiński. Sędziowie i strony zwracali się do L. Kaczyńskiego: "panie prezydencie", a nie jak zwykle: "proszę świadka". Niektórzy adwokaci, zadając pytania, wstawali. Nawet Lesiak swe oświadczenie zaczął od słów "Wysoki Sądzie, Panie Prezydencie".

Na wokandzie w środę rano widniała informacja, że prezydent ma zeznawać o godz. 10. Gdy sąd zaczął rozprawę o godz. 10, ogłosił, że prezydent nie stawił się na wyznaczoną godzinę. Sędzia Sławomir Machnio powiedział, że "w ostatniej chwili" sąd dostał informację, że Lech Kaczyński stawi się o godz. 13. Do tego czasu proces odroczono.

Tymczasem Biuro Prasowe Kancelarii Prezydenta przesłało PAP pismo z 16 października, w którym minister Draba informuje wiceprezes sądu Dorotę Tyrałę, że L. Kaczyński "wyraża wolę złożenia zeznań" 25 października 2006 r. o godz. 13. Potwierdzenie odbioru sędzi Tyrały nosi datę 19 października. Tyrała pytała 2 sierpnia pisemnie prezydenta, czy "zechce złożyć zeznania".

61-letni Lesiak - któremu grozi do trzech lat więzienia - nie przyznaje się do winy. Jest on jedynym oskarżonym w ujawnionej w 1997 r. głośnej sprawie inwigilacji, którą UOP miał prowadzić w latach 1991-1997 wobec polityków opozycyjnych wobec prezydenta Lecha Wałęsy i premier Hanny Suchockiej. Prokuratura zarzuca mu przekroczenie w latach 1991-1997 uprawnień, m.in. przez stosowanie "technik operacyjnych" i "źródeł osobowych" wobec legalnych ugrupowań.

W czwartek mają zeznawać m.in. Marek Barański z "Nie" (tygodnik opublikował w latach 90. rzekomą "lojalkę" J. Kaczyńskiego ze stanu wojennego - za co Barański po wyroku sądu przeprosił lidera PC) oraz oficer UOP Leszek Elas, który w 1997 r. przejmował szafę Lesiaka.

pap, ss, ab