Zwykła niezwykłość

Zwykła niezwykłość

Kiedy w 1987 roku wydał powieść zatytułowaną jak piosenka Beatlesów – „Norwegian Wood” – młodzi Japończycy kupili trzy i pół miliona jej egzemplarzy, a starzy zgodnie uznali go za zdrajcę narodowej kultury i lidera popkulturowej „piątej kolumny”.

Haruki Murakami, najpopularniejszy w świecie japoński pisarz, od lat wymieniany jest jako jeden z głównych kandydatów do literackiej Nagrody Nobla. I mimo, że sam lokuje się na marginesie życia literackiego i targowiska próżności otaczającego system nagród literackich, musi na tego Nobla czekać. To z pewnością dlatego uprzejmie poprosił organizatorów tzw. Nobla alternatywnego o skreślenie jego nazwiska z listy kandydatów. Gdyby bowiem przyznano mu tę nagrodę, to na dłuższy czas wypadłby z grona kandydatów do prawdziwego Nobla.

Inna sprawa, że Murakami w ostatniej dekadzie sprawiał wrażenie pisarza, który co nieco obniżył literackie loty, jakby stracił artystyczny wigor. Już trzytomowa powieść „1Q84” wydana w latach 2009-10 nie miała tego napięcia, co wcześniejsze, ważne jego powieści, a potem wydał kilka książek – bo to pisarz pracowity – raczej na podtrzymanie obecności na literackim rynku niż z artystycznej potrzeby. Były to rozmyślania prowokowane przez bieganie, bo Murakami jest pasjonatem maratonów, a to opowiadania, a to powieść zatytułowaną – nomen omen – „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa”, a to tom esejów o pisaniu (to klasyk – jak pisarz jest w dołku i nie ma pomysłu czy sił, by pisać coś dużego, to pisze coś małego o samym pisaniu). No, ale teraz zebrał się w sobie i w ubiegłym roku wydał potężną, ponad dziewięćsetstronicową powieść „Śmierć Komandora”.

Opracował:
Źródło: Wprost