Marek Stelar o kryminałach i swojej najnowszej książce. „Lubimy się bać”

Marek Stelar o kryminałach i swojej najnowszej książce. „Lubimy się bać”

Marek Stelar
Marek Stelar Źródło:Wydawnictwo Filia
Na początku września ukazała się najnowsza powieść Marka Stelara, który kryminalne śledztwo osadził w czasach pandemii koronawirusa. W rozmowie z Wprost.pl autor opowiedział nie tylko o pracy nad książką, ale również swojej fascynacji kryminałem i planach na przyszłość.

Kim inspiruje się Maciej Biernawski publikujący pod pseudonimem Marek Stelar? Skąd czerpał pomysły na fabułę najnowszej powieści „Blizny”? Dlaczego zdecydował się na zastosowanie wątku dotyczącego pandemii koronawirusa? Na te inne pytania pochodzący ze Szczecina pisarz odpowiedział w rozmowie z Wprost.pl.

Zanim przejdziemy do Pana najnowszej książki: jakimi twórcami się Pan interesuje? Skąd wzięła się fascynacja kryminałem?

Nie wiem, skąd się wzięła, wiem, że była we mnie od dziecka, odkąd nabyłem świadomość pozwalającą mi zrozumieć, że na świecie oprócz ludzi dobrych i miłych byli, są i będą ludzie źli. Zrozumiałem nie to, dlaczego ludzie tacy są, a jedynie to, że po prostu istnieją. Przejawy zła najwyraźniej widać właśnie w tym, co opisuje literatura kryminalna, a więc w zbrodni, zaś największa zbrodnia, jaką może popełnić człowiek, to zabicie innego człowieka.

Literatura kryminalna to sposób na bezpieczne otarcie się o zło w kontrolowany sposób: to jedynie wejście w jego orbitę, ale nie kolizja. Wiemy, że to, o czym czytamy w kryminałach jest fikcją, a jeśli nawet treść opisuje prawdziwe wydarzenia, patrzymy na nie z bezpiecznej perspektywy fotela. Lubimy się bać, mimo wszystko. Kryminały gwarantują nam bezpieczną dawkę strachu, bez konsekwencji traumy.

Jestem dzieckiem popkultury i absolutnie się tego nie wstydzę. Jednak tak jak popkultura ma korzenie w sztuce wysokiej, tak i ja nie ograniczałem się nigdy jedynie do niej. Stąd w jednym szeregu moich fascynacji stoją na przykład Stephen King i Szekspir, Tarantino i Hanneke, Ludlum i le Carré. Ich wszystkich łączy jednak jedno: doskonale przedstawiali okrutną prawdę, jak zły potrafi być człowiek.

Skąd pomysł na fabułę „Blizn”?

Banalna wycieczka klasowa w czasach liceum, na której pewnie każdy, kto chodził do szkoły średniej, był. Ja na jednej nie byłem. Nie pojechałem na wycieczkę szkolną do Złocieńca podczas matur dziewięćdziesiątego czwartego roku, choć nie pamiętam z jakiego powodu, ale taka wycieczka była. Miałem wtedy tyle lat, co bohaterowie „Blizn” w tamtym czasie. Odbyłem długotrwałe przeszkolenie wojskowe w szkole podchorążych rezerwy w tym samym roku, w którym w kamasze wzięli Rędzię. Codziennie przejeżdżam przez skrzyżowanie na szczecińskim Łęknie, które wciąż jest wielkim placem budowy. To ta prawdziwa część.

A „Blizny” są efektem tego, co zrobiłem z tymi zdarzeniami, wplatając je w całkiem nową historię. Zawsze zadaję sobie pytanie: co by było gdyby, a odpowiedź na nie przybiera właśnie formę powieści.

Jak przygotowywał się Pan do napisania powieści? Chodzi mi o zbieranie materiałów itd.

Musimy oczywiście pamiętać, że powieść kryminalna (powieść w ogóle) rządzi się swoimi prawami i żeby była strawna musimy pewne rzeczy uprościć (czasami nawet bardzo), albo wręcz z nich zrezygnować. Nie wyobrażam sobie jednak odpuszczenia niektórych kwestii, takich naprawdę podstawowych, których zaniedbanie w solidnej powieści kryminalnej dyskwalifikuje i powieść i autora przy okazji. Mam na myśli chociażby policyjną nomenklaturę.

Ponieważ piszę od kilku lat, a tematem interesuję praktycznie od dzieciaka, zdążyłem nabyć trochę ogólnej wiedzy, która jest moją bazą. Tego, czego nie wiem dowiaduję się od ludzi, którzy się na tym znają i to jest podstawa: kontakty ze specjalistami różnych dziedzin. Medyk sądowy, policjanci, prokuratorzy – potrzebni przy praktycznie każdej powieści. Przy „Bliznach” poprosiłem o pomoc między innymi strażaka czy pracownicę sądu wieczystoksięgowego. Przy poprzednich powieściach byli to na przykład specjaliści od gazów technicznych, tramwajarze, funkcjonariusze Straży Więziennej czy ABW. To dzięki nim moje powieści, również „Blizny”, mocniej osadzone są w rzeczywistości.

Dlaczego zdecydował się Pan na wątek romantyczny?

Bo zdecydowanie wzbogaca treść (śmiech). A poważnie: wyobraża sobie Pani historię, nawet kryminalną, która jest takiego wątku pozbawiona? Pewnie, że można, wszystko można, tylko nie zawsze trzeba. Sądząc po komentarzach i wiadomościach, które dostaję od czytelników, znaczna, naprawdę znaczna część z nich to kobiety. Biorę pod uwagę, że piszę również dla nich. A kto wie: może przede wszystkim dla nich? Dlatego to trochę ukłon w stronę pań, bo mężczyźni mogą się raczej bez takich wątków w powieści obejść.

Nazwała Pani ten wątek romantycznym, a nie miłosnym czy erotycznym, i to chyba bardzo adekwatne określenie. To, co dzieje się między komisarzem Rędzią a panią prokurator Rybarczyk jest bardzo nieokreślone z różnych względów, wynikających z ich wzajemnych relacji teraz i kiedyś oraz sytuacji życiowej w jakiej się oboje znajdują.

Nie lubię męskich bohaterów traktujących kobiety podmiotowo czy przedmiotowo. Nie lubię epatowania erotyką ocierającą się o miękką, albo i nie miękką pornografię. Nie lubię jednoznaczności w tej bardzo skomplikowanej sferze. A równocześnie właśnie ta sfera naszego życia, pełna emocji wahających się między pączkującym uczuciem, pełną miłością i pożądaniem, czasem współistniejących, a czasem nie, jest dla człowieka jedną z najistotniejszych. Kryminał to nie tylko opowieść o zabójstwie i drodze do wykrycia jego sprawcy. Bo ta droga prowadzi między innymi przez te rejony.

Pana ulubiona postać z „Blizn” i dlaczego akurat ten bohater?

Naturalna odpowiedź, która wręcz sama się narzuca, brzmi: nadkomisarz Rędzia. W końcu jest głównym bohaterem. Ale sam nie wiem, czy tak faktycznie jest. Fakt: poświęciłem mu najwięcej uwagi, konstrukcja tego bohatera zabrała najwięcej czasu i nakładu pracy. Cóż, powiem (może trochę nieskromnie): wydaje mi się, że jako bohater jest jak najbardziej udany. Nie powiem, polubiłem faceta, nawet bardzo. Ale sporo emocji kosztowali mnie także inni bohaterowie, nawet drugoplanowi, również ci negatywni.

Dlaczego zdecydował się Pan na osadzenie akcji powieści w czasach pandemii? Nie bał się Pan krytycznej reakcji czytelników, którzy często sięgają po książki by uciec od otaczającej rzeczywistości?

Pandemia jest w „Bliznach” ledwie tłem, generalnie niezbyt istotnym, choć kilka razy zdarzyło się, że wynikające z pandemicznych obostrzeń sytuacje pomogły znaleźć Rędzi jakiś ślad. Lubię trzymać się realiów. W takich czasach niestety żyjemy, w dodatku cała ta sytuacja związana z pandemią pozwoliła na wprowadzenie do fabuły niespotykanych do tej pory w literaturze kryminalnej okoliczności i to przy spełnionym założeniu, że wciąż trzymamy się ściśle realiów. Jako autor nie mogłem tego nie wykorzystać i myślę, że to może mnie tłumaczyć. Przynajmniej trochę.

Zapewne nie będę też jedyny, który to zrobił i w najbliższym czasie zaczną się ukazywać powieści, których akcja również osadzona jest w czasach zarazy. Tak się złożyło, że „Blizny” są pierwsze (z tego, co wiem), co jednak w żaden sposób nie oznacza, że są pod tym względem i z tego powodu jakieś wyjątkowe. Uspokajam też i podkreślam: nie epatuję pandemią, nie wykorzystuję tragedii ludzkich do sprzedania swojej historii ku uciesze gawiedzi. Będę wciąż uparcie twierdził, że „Blizny” to rzetelna, solidna powieść kryminalna dla czytelników, którzy oczekują od książki trochę więcej, niż bezrefleksyjnej rozrywki dla zabicia czasu i nudy.

Jakie plany na przyszłość jeśli chodzi o kolejne książki?

Dalekosiężne. Opowiadanie tych historii sprawia mi tyle frajdy, że w zasadzie jest już ciężko się przed tym powstrzymać. A skoro okazuje się, że całkiem sporo ludzi chce je czytać, to tym bardziej nie widzę powodu, żeby się powstrzymywać. Na pewno komisarz Rędzia nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Chciałbym kontynuować również serię zapoczątkowaną „Intruzem”, a więc dokończyć trylogię sensacyjną o braciach Wicha. W planach również kilka innych projektów w różnej fazie zaawansowania, którym poświęcam także sporo pracy. Mam to szczęście, że ta „praca” jest dla mnie czystą przyjemnością i nie muszę się do niczego zmuszać. Tylko czasu mało...

Czytaj też:
Śmierć, zdrada i rodzinne dramaty. „Prawda okazuje się bardziej zaskakująca”

Źródło: WPROST.pl