Klątwa Wajdy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polscy reżyserzy ciągle brzydzą się kinem komercyjnym. A widzowie muszą się brzydzić oglądając takie gnioty jak „Wieża”.
Fabularny debiut Agnieszki Trzos miał szansę być filmem nieprzeciętnym. Autorka postanowiła pokazać w nim singli – nową grupę społeczną, która pojawiła się w Polsce dopiero w XXI wieku. Są to młodzi ludzie, którzy korzystają ze wszystkich korzyści, jakie przyniosła nam transformacja ustrojowa: mają prestiżowe prace, mieszkają w superluksusowych apartamentowcach, jeżdżą ekskluzywnymi samochodami, a wieczory spędzają w najmodniejszych klubach. Po prostu crême de la crême Polaków. Mają tylko jeden feler – są sami, kompletnie nie umieją ułożyć sobie życia osobistego. Dlatego wieczorami – zamiast cieszyć się ciepłem domowego ogniska – uciekają do klubów. Tam mogą spotkać osoby podobne do siebie i w ten sposób zabić ból samotności.

Single to nowość, zjawisko na swój sposób fascynujące (bo jak wytłumaczyć fakt, że atrakcyjna kobieta czy inteligentny, bogaty facet nie umieją sobie znaleźć partnera życiowego? Przecież to sprzeczne z teorią ewolucji Darwina) i aż prosi się o ich szerszą prezentację. „Wieża" jest taką próbą – i chwała Trzos, że się jej podjęła. W dodatku widać, że reżyserka czuje temat, jej bohaterowie są bardzo wiarygodnie narysowani. Problem z filmem jest inny – Trzos po prostu kompletnie nie zna się na reżyserowaniu. Także mimo że pomysł wyjściowy „Wieży” jest świetny, cały film jest koszmarem. I kładą go najdrobniejsze sprawy: żenujące dialogi, fatalnie prowadzeni aktorzy, beznadziejny montaż, pretensjonalny ton narracji. Od razu widać, że Trzos głowę ma w chmurach, ale buty dziurawe – ma fajne pomysły, ale kompletnie nie zna reżyserskiego warsztatu, aby te koncepcje wcielić w życie.

Nad polskim kinem wisi klątwa Wajdy. Jego pełnometrażowy debiut to świetnie przyjęte „Pokolenie", a zaraz potem był „Kanał” – i Wajda od razu wskoczył na półkę z napisem reżyser wybitny. Problem tylko w tym, że on naprawdę kręcił wybitne filmy – tylko że takie samorodki reżyserskie trafiają się raz na wiek. Tymczasem od czasu Wajdy polscy reżyserzy brzydzą się komercją. Każdy jest stworzony do rzeczy wyższych, wszyscy chcą zaczynać karierę co najmniej od „Krótkiego filmu o zabijaniu”. Tymczasem nie tędy droga. W USA każdy reżyser zaczyna od teledysków i reklamówek – dzięki nim poznaje warsztat filmowy. Potem przechodzi do seriali i filmów komercyjnych. Jeśli i tam sobie poradzi, wtedy dostaje pieniądze na poważne filmy. Taki system selekcji daje pewność, że twórca ma perfekcyjnie opanowane rzemiosło i nie położy filmu słabymi dialogami. W Polsce debiutanci pokroju Trzos od razu chcą zacząć od „Kanału”. A potem widzom w kinach cierpną zęby, gdy oglądają te pseudoambitne gnioty.

„Wieża", reż. Agnieszka Trzos, Polska 2005