Tej płyty miało nie być, a jednak powstała. Jakim cudem?
W sumie to sam nie wiem. Rzeczywiście umówiliśmy się początkowo tylko na cykl koncertów i nawet to do ostatniej chwili nie było pewne. Mike Patton, nasz wokalista, długo nie był przekonany, czy to dobry pomysł. Robi karierę solową i dobrze mu idzie. Ostatecznie pojechaliśmy na kilka festiwali w Europie, żeby sprawdzić, jak nam pójdzie. Było lepiej, niż przypuszczałem, i ruszyliśmy w trasę dookoła świata. Dość szybko znudził się nam stary repertuar i zaczęliśmy grać nowe wersje naszych ulubionych piosenek. Tych, które nas kiedyś ukształtowały, np. Siouxsie and the Banshees. No i w końcu w trasie napisaliśmy kilka nowych utworów. Początkowo naprawdę tylko po to, żeby coś zmienić w tej koncertowej rutynie, ale spodobało nam się. Kiedy zagraliśmy w londyńskim Hyde Parku latem ubiegłego roku, publiczność świetnie przyjęła nasze nowe piosenki. Więc postanowiliśmy je nagrać.
Kiedy słucha się płyty „Sol Invictus”, pierwszą rzeczą, która zwraca uwagę, jest to, jak dobrze się bawicie…
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.