Fiński banał

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Światła o zmierzchu" to przykład filmu, którego zamierzona kpina z rzeczywistości zamienia się w niezamierzoną kpinę z reżysera.
Aki Kaurismaki zdobył popularność cyklem filmów o grupie rockowej Leningrad Cowboys. Zwłaszcza ich koncert z chórem Armii Czerwonej im. Aleksandrowa, pokazany w "Total Bałałajka Show" był genialny, fantastycznie odnajdywał się w konwencji nowego nurtu w kinie, którego ikoną stał się Quentin Tarantino i jego filmowe misz-masze. Zachęcony sukcesem Kaurismaki dalej bawi się formą. Tym razem eksperymentuje w trylogii, której "Światła o zmierzchu" są końcowym elementem (wcześniejsze części to "Dryfujące obłoki" i "Człowiek bez przeszłości"). Ale teraz efekty są dużo słabsze. Już sam pomysł nakręcenia trylogii jest przygnębiająco banalny, bo tak teraz robi każdy - trylogia o "Piratach z Karaibów" jest nawet kręcona w jednym momencie, tylko potem montażyści dzielą ją na poszczególne części. W dodatku treść cyklu Kaurismakiego też pozostawia sporo do życzenia. Założeniem fińskiego reżysera było ukazanie ludzi słabych, żyjących na marginesie współczesnego świata. O ile jeszcze w "Człowieku bez przeszłości" film ratował pomysł formalny (główny bohater stracił pamięć i stopniowo odtwarza swoje życie), to już w "Świetle o zmierzchu" nie ma nawet tego. Film pokazuje losy nieszczęśnika o nazwisku Koistinen, który kompletnie nie radzi sobie z życiem. I to wszystko. Według założeń reżysera, widzowie mieli się ekscytować ascetycznymi kadrami, minimalizmem gry aktorów, a także lekko zawoalowaną kpiną z naszej współczesnej cywilizacji, w której nie ma miejsca dla outsiderów. Efekt jednak jest odwrotny od zamierzonego, bo film jest zwyczajnie nudny. Mimo że trwa zaledwie 80 minut, wlecze się niemiłosiernie i końca nie widać. Niemożnością jest utożsamienie się z którymkolwiek z głównych bohaterów, bowiem każdy z nich jest właściwie czarnym charakterem (włącznie z Koistinen, który najszczęśliwsze chwile życia przeżywa w więzieniu). Prawdy życiowe płynące z ekranu to zwykły banał. Do gustu przypaść może ewentualnie minimalizm, z jakim Kaurismaki nakręcił ten film - choć jeśli ktoś lubi w kinie przynajmniej odrobinę rozmachu, też będzie na "Światła..." kręcił nosem. Wystarczy zima za oknem - nie warto dodatkowo marznąć na fińskim filmie.