Chabon, wciąż za mało u nas znany (ale wkrótce to się zmieni) amerykański pisarz, daje brawurowo wymyśloną i równie brawurowo napisaną powieść o szaleństwie XX w. Wyłania się ono w całej okazałości z opowieści, jaką na łożu śmierci snuje dziadek narratora i w tej opowieści mieszają się zdarzenia oraz postaci prawdziwe z fikcyjnymi, komiczne z tragicznymi, wątki wyjęte z wielkiej historii z elementami popkultury. Jest tu i II wojna światowa, i obozowa trauma, i konstruktor rakiety V2, i wielka polityka, ale też kobieta z brodą, i seks, i żarty.
Czyta się to świetnie, bo opowieść jest zwariowana, a dodatkową atrakcją jest wyłapywanie kulturowych tropów, jako że tego typu literatura ma sporą tradycję i można tu znaleźć nawiązania do „Małego wielkiego człowieka”, jak i do „Tęczy grawitacji” czy „Forresta Gumpa”, nie szukając już głębiej (np. baron Münchhausen, „Rękopis znaleziony w Saragossie” itd.). „Poświata” pokazuje, że za szybko odtrąbiono koniec literackiego postmodernizmu. LB