Aferom grozi przedawnienie

Aferom grozi przedawnienie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nawet pięć lat czeka się w Warszawie na wyznaczenie terminu procesu karnego. Grube afery gospodarcze nie mogą doczekać się rozwikłania. Powód jest prosty: brakuje sędziów, a ci, którzy pracują, są zawaleni obowiązkami. Minister Zbigniew Ćwiąkalski ma w najbliższych tygodniach podjąć decyzję, jak przeciąć ten węzeł gordyjski - dowiedział się dziennik "Polska".

W stolicy jest najgorzej. Tutaj bowiem koncentruje się biznes i aparat urzędniczy najwyższego szczebla. Tu robi się największe pieniądze i interesy. Akta przekrętów gospodarczych zgromadzone przez prokuraturę liczą dziesiątki tomów, a sprawy są wielowątkowe i skomplikowane. Problem w tym, że aparat wymiaru sprawiedliwości jest kompletnie niewydolny. Świetnie ilustruje to historia trzech głośnych afer, o których pisały wszystkie media w Polsce.

W grudniu 2004 r. prasę zelektryzowała informacja, że prokuratura wysyła do sądu akt oskarżenia wobec byłego burmistrza gminy Centrum - najbogatszej w Polsce. Chodzi o Jana Wieteskę (SLD) i trzech jego zastępców: Jerzego Guza, Bogdana Michalskiego i Wojciecha Szymborskiego. To za ich rządów zdecydowano, że samorząd warszawski zrobi interes z holenderskim ING Real Estate, z którym założył spółkę. Gmina dała atrakcyjny grunt przy Dworcu Centralnym. Inwestor wyłożył 400 mln euro na budowę ekskluzywnego centrum handlowo-biurowego. W taki sposób powstały sławne w całym kraju Złote Tarasy.

Gdy prezydentem stolicy został Lech Kaczyński, zawiadomił prokuraturę, że wycenę gruntu wnoszonego do spółki zaniżono o 100 mln zł. Potwierdziła to Najwyższa Izba Kontroli i w końcu prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia. Sprawa była bardzo głośna, bowiem po raz pierwszy wysocy urzędnicy byłej koalicji SLD- PO rządzącej Warszawą - nazwano ją potem układem warszawskim - usłyszeli zarzuty - przekroczenia uprawnień i niegospodarności. Akt oskarżenia trafił do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia.

Choć od tamtej pory minęły trzy lata, nie wydarzyło się wiele. Dwa lata temu obrońcy zażądali umorzenia sprawy, przekonując, że zarzuty postawione ich klientom są niesłuszne, a nawet mają charakter polityczny. Po kolejnym roku sąd wyznaczył termin rozpoznania tych wniosków, ale zachorował sędzia i sprawa znowu trafiła do szafy. Później sąd napisał do adwokatów, że sędzia pójdzie na urlop macierzyński i najwcześniej będzie można wrócić do sprawy za... kolejny rok.

Ale potem następna niespodzianka. Latem 2007 r. zmieniły się przepisy, zgodnie z którymi sprawy grup przestępczych i afery gospodarcze mają rozpatrywać sądy okręgowe, więc rejonowy wypchnął tam Złote Tarasy. Wkrótce okazało się, że sądy traktują przepis jako pretekst, by masowo pozbywać się trudnych spraw, nawet tych już toczących się. Wówczas prawo znów zmieniono. Po kilku miesiącach akta wróciły więc do rejonu - odnotowuje gazeta. Przepychanki proceduralne trwają, a byli samorządowcy czekają na wyznaczenie daty procesu. "Proszę o niezwłoczne rozpoznanie sprawy (...), mój klient nie może się pozbyć oceny, że jest aferzystą" - napisał ostatnio do sądu zniecierpliwiony mec. Marek Gromelski, obrońca jednego z wiceburmistrzów.

Niewiele dzieje się też w sprawie aktora Kazimierza Kaczora, byłego prezesa Związku Artystów Scen Polskich. W sierpniu 2003 r. prokuratura oskarżyła jego, Cezarego M. (były skarbnik ZASP) oraz Piotra K. (były księgowy) o nadużycie uprawnień. Zainwestowali ok. 9 mln zł w ryzykowne obligacje Stoczni Szczecińskiej. Pieniądze przepadły, bo stocznia zbankrutowała. Jedyny ruch w sprawie od ponad czterech lat to przekazanie akt do sądu okręgowego i ich powrót do rejonu.

Jeszcze dłużej czeka na proces siedmiu oskarżonych o nielegalny handel bronią w połowie lat 90. Wysłali broń wartą kilka milionów dolarów do Estonii i Łotwy. Stamtąd trafiła do krajów objętych embargiem ONZ: Somalii, Jemenu i Bośni. Akt oskarżenia był gotowy w 2000 r. Gdańska prokuratura wysłała go do tamtejszego sądu. Proces jednak się nie rozpoczął. W 2006 r. sprawę przekazano do Warszawy.

Takich spraw jest wiele. Tylko w stolicy zalega ich ok. 22 tys. To 45 proc. wszystkich zaległości w Polsce. Ministerstwo Sprawiedliwości wyliczyło, że gdyby likwidować je w obecnym tempie, potrwa to 20 lat! Adwokaci podkreślają, że oskarżeni muszą przez to żyć z piętnem przestępcy. "Przez lata są pozbawieni prawa do rzetelnego procesu" - wytyka Piotr Rychłowski, obrońca jednego z samorządowców w sprawie Złotych Tarasów.

Dlaczego tak jest? Bo brakuje sędziów, a nie dość, że spraw przybywa, to są coraz bardziej skomplikowane. "Sędziowie mają wyjątkowo napięte grafiki" - potwierdza dziennikowi Mariusz Iwaszko ze śródmiejskiego sądu.

Sprawą zatorów w sądach obiecuje zająć się minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski. Spotkał się już z sędziami i do 10 stycznia czeka na ich propozycje. "Można by na pewien czas stworzyć dodatkowe etaty sędziowskie albo podzielić warszawskie sądy na mniejsze" - mówi "Polsce" minister.

Kilka lat temu padła propozycja, by zaległe sprawy wysyłać do rozpatrzenia poza Warszawę. Ćwiąkalski nie jest jednak zwolennikiem tego rozwiązania. "Sprawa musi być osądzona tam, gdzie popełniono przestępstwo" - zastrzega minister.