Los rewolucji w Egipcie w rękach generałów

Los rewolucji w Egipcie w rękach generałów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Los rewolucji w Egipcie leży w rękach generałów - pisze w komentarzu redakcyjnym brytyjski dziennik "The Independent", oceniając rolę szefa egipskiej Najwyższej Rady Wojskowej marszałka Mohammeda Husejna Tantawiego.
Gazeta przytacza przecieki WikiLeaks, w których Tantawi opisany jest jako wojskowy "starego chowu, odporny na zmiany". W ocenie gazety, "w oparciu o taką charakterystykę trudno uznać, że będzie on asystował przy narodzinach nowego (demokratycznego) Egiptu". "Independent" sugeruje, by Tantawi nie brał przykładu z Birmy i Algierii, gdzie armia wkroczyła do życia politycznego "dla ratowania narodu" i pozostała w nim na stałe, lecz z Turcji, gdzie mimo trudności udało się zastąpić rządy wojskowe cywilnymi.

"Najważniejsze, by w najbliższych sześciu miesiącach (dzielących Egipt od zapowiedzianych demokratycznych wyborów) armia nie roztrwoniła zaufania, które wciąż ma wśród uczestników społecznych protestów i nie uległa instynktowi przywrócenia wąsko pojętej >stabilizacji<" - napisano w komentarzu. "Independent" przestrzega też nowe władze wojskowe, by  powstrzymały się od stosowania "konstytucyjnych sztuczek" - jak to było w  przypadku reżimu prezydenta Hosniego Mubaraka - po to, by zneutralizować niektóre partie i promować własnych faworytów.

W osobnym artykule bliskowschodni korespondent gazety Robert Fisk zauważa, że "wyraźny rozziew wystąpił między żądaniami uczestników zrywu na placu Tahrir a (politycznymi) ustępstwami, na które armia gotowa jest przystać, jeśli słowo >ustępstwa< jest właściwe".

Fisk wskazuje, że władze nie mówią o zwolnieniu więźniów politycznych, ani o zniesieniu ustawodawstwa dającego władzom możliwość zakazu publicznych manifestacji. Według niego, funkcjonariusze służb bezpieczeństwa, którzy zarządzili nieudaną akcję pacyfikacyjną na placu Tahrir wyjechali do Abu Zabi w  Zjednoczonych Emiratach Arabskich, a wykonawcy ich poleceń ukryli się, zapewne czekając na okazję, gdy znów będą potrzebni.

PAP