Mimo pokazu siły armii i policji, demonstrujący już dziewiąty dzień mnisi buddyjscy usiłowali wejść na teren zamkniętej przez wojsko ranguńskiej pagody Szwedagon. Właśnie tam doszło do pierwszego starcia - pałkami pobito dziesięciu mnichów. Do zaatakowanych dołączyli mieszkańcy miasta.
Liczący najpierw około tysiąca ludzi a następnie kilka tysięcy tłum ruszył pokojowym marszem w kierunku położonej na drugim krańcu miasta buddyjskiej pagody Sule. Gdy manifestanci znaleźli się już niedaleko Sule, wojsko usiłowało zablokować już dziesięciotysięczny pochód, oddając serię strzałów w powietrze. Mnisi i mieszkańcy miasta podjęli jednak marsz w kierunku Sule.
Od rana w środę armia i policja birmańska otoczyły sześć największych klasztorów buddyjskich w Rangunie. W mieście od wtorku obowiązuje od zmierzchu do świtu godzina policyjna; zakazano także wszelkich publicznych zgromadzeń.
We wtorek do protestujących mnichów przyłączyli się po raz pierwszy działacze opozycji. Władze odpowiedziały aresztowaniami - w nocy z wtorku na środę zatrzymano m.in. bojownika o demokrację Win Nainga oraz bardzo popularnego w kraju aktora filmowego, komika Zaganara, który poparł wystąpienia mnichów.
Podczas gdy pagoda Szwedagon uważana jest za duchowe centrum birmańskiego buddyzmu, Sule stanowi główny cel pielgrzymek zwykłych ludzi, przybywających tu z całego kraju. Właśnie w rejonie Sule doszło w 1988 roku do najkrwawszej rozprawy armii z domagającymi się demokracji manifestantami. W powstaniu w Rangunie zginęło wówczas około trzech tysięcy osób.
Zdaniem analityków, na ulicach Rangunu w ciągu ostatnich dziewięciu dni doszło do konfrontacji pomiędzy dwoma głównymi siłami Birmy: dysponującymi ogromnym autorytetem moralnym klasztorami buddyjskimi i władzą, mającą za sobą całą machinę wojskową.
Wystąpienie przeciwko mnichom - podkreślają analitycy - musi odbić się echem w całej Birmie, gdzie większość mieszkańców to żarliwi wyznawcy buddyzmu. "Podniesienie ręki na mnichów stanie się iskrą, mogącą prowadzić do powstania całego społeczeństwa przeciwko władzom" - powiedział cytowany przez agencję Reutera ekspert Bradley Babson, były wysłannik Międzynarodowego Funduszu Walutowego do Birmy.
pap, ss