Tymczasem takie skojarzenie byłoby jak najbardziej uprawnione. Przez ponad 200 lat, od 1721 do 1953 r., Grenlandia była duńską kolonią. W 1953 r. stała się integralną częścią Królestwa Danii, z własną reprezentacją w duńskim parlamencie. 1 maja 1979 r. wyspa zyskała znaczną autonomię, po tym jak 63 proc. mieszkańców opowiedziało się za nią w referendum. Od tej pory kwestie edukacji, ochrony zdrowia, pracy i przemysłu były regulowane przez grenlandzki samorząd. Polityka zagraniczna i obronna pozostała w kompetencji Danii. Autonomia ta została rozszerzona 21 czerwca 2009 roku, gdy weszła w życie ustawa o Samorządzie Grenlandii. W poprzedzającym referendum poparło ją 75 proc. Grenlandczyków. W ustawie uznano równość i odrębność władz Danii, i Grenlandii, a język grenlandzki stał się na wyspie językiem urzędowym.
Z powyższej, skrótowo opowiedzianej historii można by wysnuć wniosek, że problem kolonializmu w Grenlandii jest już tylko wspomnieniem. Niestety, jest to wniosek nieprawdziwy. O ile formalnie, ta północna kraina od pół wieku konsekwentnie zmierza ku suwerenności, o tyle jej mieszkańcy do dziś doświadczają konsekwencji krzywd, jakie duńskie władze wyrządziły im w minionym stuleciu.
Cierpienie w ciszy, czyli nieodwracalna bezpłodność
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
