Skazani na umieranie?

Skazani na umieranie?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie wiadomo ile ludzi w ostatnich dniach zginęło w Birmie. Mówi się o 80 tysiącach, 100 tysiącach. Pewne jest natomiast, że ludzie cały czas tam umierają i bardzo potrzebują pomocy. Ale władze boją się wpuszczenia wiozących tę pomoc organizacji z Zachodu.
Nic dziwnego. W 1990 r. w Birmie – którą już wtedy reżim przemianował na Myanmar – odbyły się wybory, ale generałowie nie uznali ich wyniku, bo opozycyjna i prodemokratyczna Narodowa Partia na Rzecz Demokracji pod przywództwem znienawidzonej przez juntę Aung San Suu Kyi zdobyła przeszło 80 proc. głosów. Opozycję wtrącono więc do więzień, a wszelkie ważne stanowiska w państwie zostały obsadzone przez generałów. Bunty wybuchały nadal, w kolejnych latach, ale niepokornych albo wsadzano do więzień, albo po prostu wybijano. W 2007 r. znów doszło do manifestacji. Nie wiadomo, ile ludzi zginęło podczas pacyfikacji. Tysiące trafiły do więzień.

Zdrowy rozsądek podpowiada, by dostarczyć pomoc tysiącom potrzebujących mieszkańców Birmy, nawet mimo sprzeciwów wojskowego reżimu. Właśnie takie rozwiązanie proponuje Bernard Kouchner, szef francuskiej dyplomacji. Chce, by Rada Bezpieczeństwa odwołała się do zasady „odpowiedzialności za ochronę" – przepisu dotąd martwego, który na karby społeczności międzynarodowej składa odpowiedzialność za udzielanie pomocy, nawet tam gdzie jej nie chcą władze, jeśli same nie chcą albo nie mogą takiej pomocy udzielić lub ochronić swych obywateli. To jednak zdrowy rozsądek wyłącznie ludzi z Zachodu.

Udzielenie pomocy na mocy tego zapisu stworzyłoby niebezpieczny precedens, bo za chwilę mogłoby się okazać, że Zachód chce pomagać Tybetańczykom, Ujgurom, Czeczenom… Zdrowy rozsądek pozostanie więc zdrowym rozsądkiem ludzi z Zachodu, a ludzie ze Wschodu będą prawdopodobnie umierać, jak umierali.