Zdaniem pilota, "nie wolno było podchodzić tym samolotem na lotnisko wojskowe, na którym nie ma systemu lamp wysokiej intensywności". - Lądowanie w warunkach dziennych przy takim oświetleniu, jakie jest tam, przy widzialności 200 metrów, to samobójstwo - stwierdził. - Błąd kontrolera polegał również na tym, że nie wymusił odejścia na drugi krąg. Widać było, że ludzie się zabiją. Zbyt długo milczał - powiedział Nikołaj.
W ocenie Aleksandra, nawigatora samolotów wojskowych, załoga polskiego Tu-154M zachowywała się nieprofesjonalnie. - Nawigator stale podawał wysokość, jednak w czasie zniżania ani razu nie skonfrontował jej z odległością od lotniska. Nawigator miał nalatane na tym typie samolotu zaledwie 30 godzin. Mam poważne wątpliwości, czy posiadał uprawnienia do lądowania przy minimum pogodowym tego lotniska - oświadczył. Rosyjski nawigator zauważył, że "częstą przyczyną katastrof lotniczych jest to, że załoga nie ufa przyrządom, lecz zdaje się na swoje odczucia". - Zniżali się tak szybko, że nawet kontroler nie nadążał z wydawaniem komend - oznajmił. - Kontroler powinien był bardziej stanowczo zażądać, by załoga odeszła na drugi krąg - dodał.
Z kolei Aleksandr z Moskwy, nawigator Tu-154M, zwrócił uwagę, że lotnisko w Smoleńsku nie jest przystosowane do przyjmowania samolotów w takich warunkach, jakie panowały 10 kwietnia. - Podejście do lądowania odbywa się tam z pomocą dwóch radiolatarni. Nie mieli prawa schodzić poniżej 100 metrów. Glisady jako takiej tam nie ma. Na wysokości 100 metrów trzeba wyrównać samolot i przelecieć horyzontalnie do punktu 1 km od progu pasa. Dopiero po minięciu znajdującej się w tym punkcie radiolatarni można zniżać się dalej. Nie widząc ziemi na wysokości 100 metrów, nie mieli prawa kontynuowania zniżania - powiedział. Według nawigatora, kontrolerzy mogli być niedoświadczeni. - To kontrolerzy wojskowi. Zabrakło im bezczelności, by wydać komendę natychmiastowego odejścia na drugi krąg. Powinni byli zrobić to, gdy samolot był na 100 metrach - podkreślił. Także w opinii Aleksandra, "nawigator powinien był podawać nie tylko wysokość, lecz również odległość od lotniska".
Jako jedyny załogę Tupolewa w obronę wziął Andriej, były pilot z Petersburga. - Błąd popełniła załoga. Chciałbym jednak wziąć ją w obronę, gdyż znajdowała się pod presją. Nie miała jasności, czy ma lądować, czy nie. Za plecami dowódca Sił Powietrznych. Plus Lech Kaczyński, który nie podjął decyzji - argumentował. Również zdaniem tego pilota, "kontroler powinien był wyraźniej zażądać przerwania zniżania". - Przy wyposażeniu, jakie jest na tamtym lotnisku, przy widzialności pionowej poniżej 50 metrów, nie da się wylądować - podkreślił.
PAP, arb