"Problem ten jest szczególnie ostry w Arabii Saudyjskiej, dokąd muzułmańscy radykałowie zabiegający o pozyskanie źródeł finansowania przyjeżdżają podając się za pielgrzymów, korzystają z podstawionych operacji dla wyprania pieniędzy lub zakładają własne. Otrzymują też pieniądze od organizacji charytatywnych działających za zgodą władz" - dodaje gazeta.
Jedna z depesz podaje, że LeT - ugrupowanie odpowiedzialne za zamach na hotel i dworzec kolejowy w Bombaju w 2008 r. - za pośrednictwem swego oddziału charytatywnego (Jamaat-ud-Dawa) zabiegało w Arabii Saudyjskiej o środki na budowę szkół w Pakistanie po zawyżonych kosztach, a następnie odprowadziło ich część na finansowanie operacji wojskowych. "Observer" twierdzi, iż w odróżnieniu od uszczypliwej krytyki amerykańskich dyplomatów pod adresem sojuszników Stanów Zjednoczonych w Pakistanie i Afganistanie, w przypadku bogatej w ropę Arabii Saudyjskiej dyplomaci USA są bardziej powściągliwi i swoim zastrzeżeniom dają wyraz w prywatnych kontaktach z Saudyjczykami. Tygodnik tłumaczy to tym, że dyplomaci z ambasady USA w Rijadzie bardziej niż finansowaniem terrorystów niepokoją się problemami ochrony saudyjskich złóż naftowych przed atakami Al-Kaidy.
Z innej depeszy wynika, iż talibowie wymuszają dotacje finansowe od licznej społeczności Pasztunów w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Nie cofają się też przed porywaniem ludzi dla okupu. Z kolei władze Kuwejtu odmówiły zdelegalizowania organizacji charytatywnej pod nazwą Towarzystwo Odrodzenia Dziedzictwa Islamskiego, którą w czerwcu 2008 r. władze USA wpisały na listę organizacji terrorystycznych. Współpracę USA z Katarem w działaniach antyterrorystycznych oceniono jako najgorszą w regionie.
PAP, arb