Rewolucja frytek w Belgii

Rewolucja frytek w Belgii

Dodano:   /  Zmieniono: 
Belgowie urządzili rewolucję frytek (fot. sxc.hu) Źródło:FreeImages.com
Pozbawieni prawdziwego rządu od 249 dni Belgowie urządzili w czwartek "rewolucję frytek", by z humorem świętować ten niechlubny rekord świata długości rozmów koalicyjnych, należący dotąd do Iraku. W kraju narasta zniecierpliwienie nieudolną klasą polityczną.
Wielopartyjne rozmowy nad sformowaniem nowego rządu trwają od wyborów parlamentarnych w czerwcu zeszłego roku i na razie nic nie  zapowiada ich szybkiego końca. Największa impreza, z udziałem kilku tysięcy ludzi, spodziewana jest w Gandawie, ale różne akcje - planowane z charakterystycznym dla Belgów dystansem do samych siebie i surrealistycznym poczuciem humoru -  zorganizowano także w innych uniwersyteckich miastach: Brukseli, Antwerpii, Liege i Leuven (Lowanium).

Belgowie uważają frytki za swój wynalazek, symbol i część dziedzictwa kulturowego, więc - zawinięte w tradycyjne papierowe rożki - nie bez powodu były one w czwartek rozdawane na  manifestacjach, festynach i koncertach zorganizowanych głównie przez studentów. Występujemy w imieniu Belgii i "belgijskości" - tłumaczyli organizatorzy.

"To tylko pierwszy krok"

Za jednym zamachem bowiem studenci protestują przeciwko politykom, którzy nie potrafią się porozumieć w sprawie powołania rządu, bo górę biorą partykularne interesy i animozje, jak i tendencjom separatystycznym i nacjonalistycznym obecnym zwłaszcza w zamożniejszej Flandrii na północy kraju. Tam właśnie słychać głosy wzywające do podziału kraju liczącego blisko 11 mln mieszkańców.

Do "rewolucji frytek" przyłączyli się zarówno Flamandowie, jak i frankofoni z Brukseli i południa pod wspólnym hasłem: "Nie w naszym imieniu - młodzi". - To tylko pierwszy krok. W studentach jest wystarczająco dużo motywacji do dalszego działania - powiedział przewodniczący francuskojęzycznej federacji studentów Michael Verbauwhede, podkreślając, że frankofoni i Flamandowie protestują wspólnie w jednej sprawie.

Prasa z humorem

Protestował też przeciwko postulatom czołowej, nacjonalistycznej, flamandzkiej partii N-VA, bez której trudno obecnie wyobrazić sobie sformowanie w Belgii federalnego rządu. Właśnie to ugrupowanie odrzuca kolejne propozycje kompromisowego wyjścia z kryzysu, uznając, że proponowane rozwiązania nie wystarczają Flamandom, oczekującym w dłuższej perspektywie rozpadu Belgii na Flandrię i część francuskojęzyczną.

Czwartkowa prasa pobicie rekordu świata przez Belgię także przywitała z humorem. "Rekord pobity!" - tytułuje na pierwszej stronie dziennik "Le Soir". "Wreszcie mistrzami świata" -  pisze "De Standaard". Ale dziennik "La Capitale" zauważa samokrytycznie, że chodzi o "rekord świata, który przynosi nam hańbę".

"Rewolucja frytek" nie jest pierwszym znakiem sprzeciwu Belgów wobec kryzysu trwającego od przyspieszonych wyborów parlamentarnych w  czerwcu ubiegłego roku. W styczniu ulicami Brukseli przeszła 40-tysięczna manifestacja Belgów pod skierowanym do polityków hasłem "Wstyd!".

Belgia idzie na rekord

Prawdziwego rządu Belgia nie ma najdłużej w nowoczesnej historii Europy - pobiła już rekord z 1977 roku należący do  sąsiedniej Holandii (208 dni). Brak postępu w negocjacjach i fiaska kolejnych mediatorów sprawiły, że zrealizował się czarne scenariusz i Belgia potrzebuje na zawiązanie koalicji więcej czasu niż Irak w 2009 roku. 249 dni trwały tam ustalenia o podziale władzy między Kurdami, szyitami i sunnitami; po kolejnych 40 dniach powstał rząd.

Obecnie nad znalezieniem porozumienia na scenie politycznej pracuje wciąż urzędujący minister finansów, francuskojęzyczny liberał Didier Reynders, któremu w środę król Albert II przedłużył misję. Animozji między partiami nie przezwyciężyło kilku poprzednich królewskich negocjatorów. Na znane od dawna spory językowe, gospodarcze i kulturowe nałożył się po wyborach ostry podział polityczny: francuskojęzyczna Partia Socjalistyczna pod wodzą Elio Di Rupo dominuje w pejzażu politycznym na południu kraju i w Brukseli, ale to  flamandzcy nacjonaliści z N-VA popularnego Barta De Wevera zostali największą siłą polityczną kraju, głosząc hasła dalszego uniezależnienia Flandrii. Za sprawy bieżące wciąż odpowiada gabinet premiera Yvesa Leterme'a, który podał się dymisji przed ubiegłorocznymi wyborami.

zew, PAP