Prusacy u granic

Dodano:   /  Zmieniono: 
Sąsiadem Polski pod koniec obecnej dekady - tak jak przez kilkaset lat aż do likwidacji w 1947 roku - mogą się ponownie stać Prusy. Pomysł ten ma sporo zwolenników.
Jest nim m.in. socjaldemokrata minister pracy Brandenburgii Alwin Ziel, który niedawno opowiedział się za połączeniem Berlina i Brandenburgii w jeden kraj związkowy, o czym ma zdecydować referendum w 2006 r. Przy tym zamiast "bezbarwnej" - jego zdaniem - nazwy Berlin-Brandenburgia proponuje Prusy. "Wcale by mnie to nie przeraziło, gdyby ten land otrzymał nazwę Prusy" - powiedział Ziel jednej z gazet, wywołując prawdziwą burzę w niemieckich mediach.

"Oto rezultat" - skomentowała z przekąsem agencja DPA informację, że Ziel spędził święta Bożego Narodzenia obłożony monografiami o historii Prus.

Inicjatywa Ziela wzbudza żywe reakcje zarówno mediów, jak i obywateli. Do redakcji "Berliner Morgenpost" - jednego z najpopularniejszych berlińskich dzienników - dzwoni dziennie kilkudziesięciu czytelników, popierających lub  protestujących przeciwko propozycji brandenburskiego ministra. Przeprowadzony na zlecenie gazety sondaż wykazał, że jedna trzecia berlińczyków powyżej 45 roku życia opowiada się za nazwą Prusy, zaś we  wszystkich grupach wiekowych co piąty mieszkaniec stolicy Niemiec chciałby mieszkać w Prusach.

Ziela popiera również potomek pruskiej dynastii książę Ferfried von Hohenzollern. To "bajeczny" pomysł uważa. "Tendencyjna historiografia uczyniła z Prus synonim wszystkiego, co było złe w niemieckiej historii. A przecież Prusy symbolizują takie cnoty jak dyscyplinę, pracowitość i postęp, które dzięki obecnie rządzącym występują w Brandenburgii i Berlinie tak rzadko. "Propozycja wcale nie jest absurdalna. Brandenburgia była przecież podstawowym członem pruskiego państwa", wtóruje mu chadek hrabia Carl Eduard von Bismarck.

"Jesteśmy obecnie dostatecznie dojrzali, aby pojęcie Prusy wypełnić nową treścią" - twierdzi. poseł SPD Merkus Meckel.

"Zapytajmy Polaków" - proponuje premier Brandenburgii Manfred Stolpe, który opowiada się za nazwą Berlin-Brandenburgia podkreślając wielkie zainteresowanie polskich historyków Prusami i zaznaczając, że obecnie Prusy jako środkowoeuropejskie państwo są w pełni akceptowane w Polsce.

Przedstawiciele niemieckiego rządu wykazują dużo mniejszy entuzjazm dla tego pomysłu. Bliski współpracownik kanclerza Gerharda Schroedera, sekretarz stanu ds. kultury i  mediów Julian Nida-Ruemelin ostrzega, że taka nazwa byłaby "złym sygnałem" pod adresem wschodnich sąsiadów Niemiec, przede wszystkim Polski. "Nazwa Prusy mogłaby wywołać niewłaściwe skojarzenia zarówno w Niemczech, jak też za granicą". Kwestionuje także merytoryczną podstawę idei. Brandenburgia jest pojęciem dużo starszym niż Prusy. Ponadto Prusy z czasów Bismarcka obejmowały terytorium, którego dzisiejsza Brandenburgia jest jedynie niewielką częścią, dodaje.

"Od czasów Wielkiego Elektora (1640-1688) wzrost władzy brandenburskich Prus opierał się na niepohamowanej ekspansji, której celem było stanie się traktowanym poważnie -  najpierw w Rzeszy, a potem w Europie -państwem, a następnie dużym mocarstwem. Wojsko, administracja, system podatkowy, a nawet struktura społeczna podporządkowane zostały temu celowi" -  zauważa znany historyk niemiecki Hans-Ulrich Wehler w eseju opublikowanym przez "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Podkreśla tam, że dopiero uwolnienie się po 1945 r. od  tradycji Prus umożliwiło powojenny rozwój Republiki Federalnej Niemiec. "Kulturalną spuściznę Prus powinno się pielęgnować bez żadnych uprzedzeń. Zrozumie to każdy Polak i każdy Francuz. Patrząc szerzej trzeba jednak pamiętać, że polityczna nekrofilia zawiera w sobie niebezpieczeństwo zatrucia się trupim jadem" -  ostrzega.
Jak można proponować nazwę Prusy dla terenów, gdzie "pociągi spóźniają się, nauczyciele są leniwi zaś kobiety nieposłuszne" - ironizuje felietonista tygodnika "Der Spiegel", proponując złośliwie, by utworzony w wyniku połączenia Berlina i Brandenburgii land nazwać - ze względu na ogromne zadłużenie finansów obu landów - raczej "El Dorado".