"Pekin mówi obcokrajowcom, że mogą zrozumieć miasto. Urzędnicy, którzy noszą garnitury i krawaty jak wy, mówią, że możemy robić interesy. Lecz odmawiają nam podstawowych praw" - wskazał Weiwei w "Newsweeku". Opozycjonista przypomniał też czas swego uwięzienia, gdy jego żona bezskutecznie codziennie próbowała się dowiedzieć, gdzie jest jej mąż, kierując petycje do władz i telefonując na policję. Za "najgorszą rzecz w Pekinie" Ai Weiwei uznał to, że "nie można nigdy ufać systemowi sądowniczemu". Artysta potwierdził agencji Reutera, że to on jest autorem komentarza. Dodał, że tekst powstał na podstawie jego własnych wrażeń z mieszkania w Pekinie i zaznaczył, że nie wie, czy pociągnie to za sobą jakieś konsekwencje.
Artysta, który od lat krytykuje władze Chin, został zatrzymany na początku kwietnia, gdy próbował opuścić kraj samolotem. Wywołało to ostre protesty w krajach zachodnich oraz w zagranicznych środowiskach artystycznych. Oficjalna agencja Xinhua napisała, że Ai został zwolniony 22 czerwca, bo przyznał się do winy oraz ze względu na cukrzycę, na którą cierpi. Według rodziny dysydenta faktycznym powodem zatrzymania artysty była działalność na rzecz praw człowieka i krytyka władz. 54-letni artysta naraził się władzom, nazywając chińskich przywódców "gangsterami". Prowadził też kampanię społeczną, która miała zmusić rząd do opublikowania pełnej liczby ofiar trzęsienia ziemi w Syczuanie w 2008 roku. Ai jest m.in. współtwórcą narodowego stadionu w Pekinie, zwanego Ptasim Gniazdem.
PAP, arb