Kapitan zatopił Concordię, bo... chciał sprawić przyjemność szefowi kuchni?

Kapitan zatopił Concordię, bo... chciał sprawić przyjemność szefowi kuchni?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Costa Concordia przewróciła się w nocy z 13 na 14 stycznia (fot. EPA/ENZO RUSSO/PAP) 
Noc błędów i kłamstw, historia bohaterów i tchórzy - tak włoska prasa pisze o wypadku statku wycieczkowego u brzegów Toskanii. Gazety przekonują, że kapitan, łamiąc zasady bezpieczeństwa zbliżył się do wyspy, by zrobić przyjemność znajomemu.

"Corriere della Sera" relację o dramacie na Morzu Tyrreńskim zaczyna na pierwszej stronie od podania informacji, że przebywający od soboty w  areszcie kapitan jednostki Francesco Schettino specjalnie podpłynął do  wyspy Giglio, by zrobić przyjemność szefowi pokładowej restauracji, jedynemu z przedstawicieli załogi, który pochodzi z wyspy. Był to zarazem, jak się okazuje, "hołd" dla urodzonego na wyspie emerytowanego kapitana wielkich statków, uważanego za legendę w tamtych stronach. Zwyczajem załóg wycieczkowców było zbliżanie się do wyspy, tak jak to czynił ten cieszący się wielkim szacunkiem "wilk morski".

Czytaj więcej we Wprost.pl:

Szósta ofiara Concordii. "Ciała mogą znajdować się w zalanych częściach statku"

"Zobacz, to twoja wyspa"

Mediolański dziennik podkreślił, że 13 stycznia kapitan wezwał na mostek szefa restauracji mówiąc: "Antonello, przyjdź tutaj, popatrz, jesteśmy przy twojej wyspie". Menedżer zdążył jeszcze powiedzieć kapitanowi: "Uwaga, jesteśmy blisko brzegu". "Ale było już za późno" - odnotowała gazeta, która stwierdziła, że  obaj mężczyźni - sędziwy kapitan i szef restauracji zostali nieświadomie wplątani w jedną z  największych katastrof morskich w historii Włoch, której przyczynami była "lekkomyślność i głupota".

Na łamach dziennika z Mediolanu można też przeczytać, że także sam burmistrz wyspy Giglio, do której statek się zbliżył wpadając na skałę, traktował obieranie kursu w jej stronę jako swoisty "prezent". Pasażerowie mogli podziwiać malownicze widoki, a mieszkańcy słynnej toskańskiej perły turystyki byli pozdrawiani przez załogę syreną. "Corriere della Sera" wymienił szereg błędów, popełnionych przez kapitana. Odnotował, że to pasażerowie dzwoniąc na numer alarmowy karabinierów i policji wezwali pomoc informując o położeniu statku i awarii - załoga nie wysłała bowiem sygnału SOS. Co więcej, kiedy trwała akcja ratunkowa i sytuacja pogarszała się z każdą chwilą, łamiąc wszelkie procedury kapitan zaoferował, że zabierze czarną skrzynkę. "Może po to, by ją zatrzymać?" - ironizuje autor relacji. Gazeta nazywa "szaleństwem" postępowanie Schettino, który opuścił pokład na początku akcji ratunkowej.

Bohaterowie i tchórz

"La Repubblica" oceniła z kolei, że historia ostatniego rejsu Costa Concordia to  dzieje tych, którzy "złamali prawo morskie" i tych, którzy z narażeniem życia ratowali 4200 ludzi na pokładzie. Rzymska gazeta wypunktowując błędy i kłamstwa kapitana położyła nacisk na jego słowa: "Tu nie ma żadnego problemu", wypowiedziane w chwili, gdy wycieczkowiec uderzył o skały i zaczął się przechylać. "Mamy tylko małą awarie prądu, ale ją naprawiamy" - zapewniał kapitan.

W artykule przypomniano też, że gdy straż przybrzeżna odkryła ucieczkę kapitana, wydała mu polecenie powrotu na pokład. On tego nie zrobił. Ujawniono też, że w nocy z 13 na 14 stycznia kapitan okłamał kapitanat pobliskiego portu mówiąc, że  koordynuje akcję ratunkową - tymczasem nie było go już wtedy na pokładzie. Podawał też błędne informacje dotyczące liczby ewakuowanych ludzi i zapewniał, że akcję przeprowadzono błyskawicznie. Tymczasem na statku dochodziło wtedy do dantejskich scen i panował chaos.

Technika to nie wszystko

Natomiast według dziennika "La Stampa" w przypadku Concordii nie pomogły najnowocześniejsza technologia i najbardziej wyszukane urządzenia pokładowe. Katastrofa była bowiem, jak podkreślił komentator, rezultatem lekkomyślności, braku ostrożności i infantylności, lekceważenia norm bezpieczeństwa i brawury. To wszystko w opinii publicysty jest prawdziwą włoską plagą.

PAP, arb