Falklandy: burza w szklance wody

Falklandy: burza w szklance wody

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dość niespodziewanie, niemal po 30 latach, odżył brytyjsko–argentyński spór o Falklandy-Malwiny. Dlaczego te niepozorne wyspy na krańcu świata ciągle wzbudzają tak gwałtowne emocje?
Na pierwszy rzut oka położone niemal 500 kilometrów od wybrzeży Argentyny niewielkie wysepki nie powinny budzić niczyjego zainteresowania – żyje na nich nieco ponad 3 tysiące osób trudniących się głównie rybołówstwem i hodowlą owiec. Mimo tego wyspy – dla Brytyjczyków Falklandy, a dla Argentyńczyków Malwiny - stały się powodem wybuchu wojny w 1982 roku. Od tego momentu pełna kontrola nad wyspami należy do Wielkiej Brytanii.

Obecnie obserwujemy kolejną odsłonę sporu o wyspy – Londyn wysyła w strefę kryzysu swoje nowoczesne okręty oraz księcia Williama. Cel jest jasny – chodzi o to, by przypomnieć światu, że Falklandy-Malwiny należą do Londynu.  Argentyna nie pozostaje dłużna głośno protestując przeciwko „kolonializmowi" Wielkiej Brytanii i wzywając Chile do uniemożliwienia korzystania z portów wszystkim tym okrętom i statkom, które płyną na wyspy. Argentyna ostrzega też przed nową wojną o wyspy. Komunikat ze strony argentyńskiej jest więc jasny – nasze roszczenia są aktualne.

Tak naprawdę sprawa wysp to przede wszystkim kwestia psychologiczna i prestiżowa. To dzięki wojnie o Falklandy-Malwiny Margaret Thatcher wygrała wybory parlamentarne zyskując uznanie jako Żelazna Dama. Wielka Brytania odniosła w 1982 roku błyskotliwe zwycięstwo, co pozwoliło dawnemu imperium powrócić pamięcią do czasów podbojów Horatio Kitchenera i Cecila Rhodesa. Brytyjczycy znów mogli poczuć się dumnym narodem. Dziś znów chcieliby się tak poczuć – zwłaszcza, że ich kraj jest obecnie tylko mglistym cieniem dawnego Imperium, a kryzys gospodarczy w połączeniu z kryzysem tożsamości narodowej narasta na Wyspach od lat. Brytyjczycy od dawna nie są już panami świata – ale dzięki kontrolowaniu Falklandów mają przynajmniej namiastkę dawnej świetności. Z kolei dla Argentyny sprawa wysp to okazja podbudowania swojego prestiżu i zaprezentowania światu, szczególnie Zachodowi, że lewicująca Ameryka Południowa jest już politycznie wyemancypowana i nie godzi się na europejski neokolonializm.

Być może konflikt napędzany jest w pewnym stopniu tym, że u wybrzeży wysp znaleziono pokłady ropy naftowej. Obecnie ciągle nikt nie wie jak duże to będzie bogactwo – szacunki wahają się od 8 do nawet 60 miliardów baryłek ropy naftowej. To skarb, który każdy chciałby zagarnąć dla siebie. Największe szanse na to ma Wielka Brytania, która obszar kontroluje. Czy jednak ropa naftowa to wystarczający powód do tego, by Argentyńczycy i Brytyjczycy znów poszli na wojnę? Odpowiedź jest prosta: nie. Żadnej ze stron nie zależy na tym, by znów zagrzmiały działa. Chodzi tylko o to, by efektownie pomachać szabelką.