Columbia: lot skazańców?

Columbia: lot skazańców?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Załoga nie miała możliwości naprawy uszkodzonego przy starcie promu, nie mogła ewakuować się na stację kosmiczną, a wysłanie innego promu zajęłoby zbyt dużo czasu by sprowadzić astronautów na Ziemię.
Jeśli przyczyną katastrofy Columbii było uszkodzenie osłony termicznej spowodowane po starcie przez fragment izolacji, który oderwał się od zbiornika z paliwem, to  czy tragiczny los załogi wahadłowca był od początku przesądzony?

Czy też agencja kosmiczna NASA mogła uratować wszystkich lub  choćby część z siedmiorga astronautów, próbując niezwykłych sposobów rodem z Hollywood, takich jak potencjalnie samobójcze wyjście w kosmos, lub wysyłając na pomoc inny wahadłowiec?

Zdaniem ekspertów, niektóre pomysły sugerowane po sobotniej katastrofie byłyby nierealne, niebezpieczne i zapewne daremne.

Wahadłowce nie zabierają zapasowych płytek ceramicznych i NASA mówi, że na pokładzie statku nie było nic, czego załoga mogłaby użyć, by naprawić lub wymienić uszkodzony fragment osłony termicznej. Tak czy inaczej NASA uznała po starcie, że uszkodzenie spowodowane przez fragment izolacji jest niegroźne, wobec czego nie ma powodu, by obmyślać ryzykowne sposoby naprawy.

Mimo to, jak mówi James Oberg, były kontroler lotu wahadłowców i  autor prac o wyprawach kosmicznych, bombardowany obecnie e-mailami przedstawiającymi najróżniejsze, często fantastyczne propozycje akcji ratunkowej, "mogą one być nieprzekonujące, ale nie takie znów bardzo nieprzekonujące". "Cud zawsze może się zdarzyć" -  dodaje.

Dzień po starcie Columbii do 16-dniowej wyprawy badawczej na  orbitę wokółziemską NASA wiedziała, że w początkowej fazie lotu fragment poliuretanowej pianki izolacyjnej oderwał się od  zewnętrznego zbiornika paliwa i uderzył w lewe skrzydło, być może odrywając część płytek ceramicznych, które chronią statek przed spłonięciem podczas lotu powrotnego przez gęste warstwy atmosfery.

Na analizowanym klatka po klatce filmie i nagraniu wideo ze  startu wahadłowca widać było wyraźnie, że kawałek czegoś odrywa się od Columbii w osiemdziesiątej sekundzie lotu.

Inżynierowie analizowali sytuację przez kilka dni i doszli do  wniosku, że nie ma powodu do niepokoju. Jeszcze w piątek zapewniał o tym reporterów kierownik startu Columbii Leroy Cain, który w  sobotę kierował z Ziemi powrotem wahadłowca.

Jednak kilka godzin po rozpadnięciu się Columbii szef programu wahadłowców Ron Dittemore przyznał, że NASA mogła się mylić, i że uszkodzenie skrzydła podczas startu mogło przyczynić się do  katastrofy albo nawet ją spowodować.

"Jest to jedna ze spraw, którą zajmujemy się w pierwszej kolejności" - powiedział w niedzielę administrator NASA Sean O'Keefe.

Sam Dittemore powiedział: "Myślę o tym, co takiego przegapiliśmy, co takiego ja przegapiłem, że do tego doszło".

NASA nie próbowała przyjrzeć się lewemu skrzydłu przez potężne teleskopy z Ziemi, z odległości 290 km, lub za pośrednictwem satelitów wojskowych. Ostatni raz NASA próbowała tego w 1998 roku, aby sprawdzić stan pomieszczenia kryjącego spadochron wahadłowca Discovery, w którym leciał między innymi weteran astronautyki John Glenn, ale Dittemore powiedział, że zdjęcia były mało użyteczne. Poza tym, jak dodał, i tak w razie wykrycia defektu "nie moglibyśmy nic zrobić".

Podobnie NASA nie poprosiła załogi międzynarodowej stacji kosmicznej (ISS), aby przyjrzała się skrzydłu Columbii przez swe kamery, gdy dwa statki znajdowały się w odległości kilkuset kilometrów od siebie, co podczas 16-dniowej wyprawy zdarzyło się kilka razy.

NASA nie rozważała możliwości, by ktoś z załogi Columbii wyszedł w otwartą przestrzeń kosmiczną i zbadał lewe skrzydło. Dittemore powiedział, że astronautów nie uczono naprawiać uszkodzonych płytek, ani nie wyposażono w narzędzia do tego celu. Miejsce, gdzie izolacja piankowa ugodziła w skrzydło, było zaś  trudno dostępne, znajdowało się na spodzie skrzydła.

Czy NASA mogła wysłać na ratunek inny wahadłowiec?

Teoretycznie tak. Normalnie przygotowanie wahadłowca do startu zajmuje cztery miesiące. Jednak szefowie programu mówią, że w  sytuacji kryzysowej można by przygotować start w ciągu niespełna tygodnia, gdyby zaniechać rutynowego sprawdzania wszystkich elementów statku i gdyby wahadłowiec znajdował się już na wyrzutni.

Columbia miała dość paliwa i innych zapasów, aby pozostać na  orbicie wokółziemskiej do najbliższej środy. W razie potrzeby siedmioro astronautów mogło wytrzymać jeszcze kilka dni. Wahadłowiec Atlantis był przygotowany do transportu na wyrzutnię, zatem teoretycznie można go było umieścić na niej i wysłać na  orbitę wokółziemską. Astronauci z Columbii mogli po kolei przejść na pokład Atlantisa. Gdyby Atlantis poleciał z minimalną, dwuosobową załogą, mogłoby się w nim pomieścić jeszcze siedmiu ludzi.

Czy astronauci z Columbii mogli opuścić swój statek i przenieść się do międzynarodowej stacji kosmicznej?

Columbia znajdowała się na zupełnie innej orbicie niż ISS i nie miała dość paliwa, by dolecieć na stację. Nawet gdyby tam jakoś dotarła, nie mogłaby się połączyć z ISS - nie miała pierścienia dokującego, bo plany wyprawy nie przewidywały spotkania z ISS. Aby  przedostać się do stacji, astronauci musieliby więc najpierw wyjść w otwartą przestrzeń w swoich kombinezonach pokładowych.

Czy ktoś z załogi Columbii mógł wyjść na zewnątrz statku, aby  przynajmniej przyjrzeć się lewemu skrzydłu i ocenić uszkodzenie?

Dwaj z siedmiorga astronautów, Michael Anderson i David Brown, byli wyszkoleni w poruszaniu się w przestrzeni kosmicznej i mieli odpowiednie skafandry. Nie potrafiliby naprawić uszkodzenia (umieli wykonywać tylko proste czynności, takie jak uwolnienie anteny, która się zacięła, czy regulacja włazu), ale mogliby zbadać podejrzane miejsce i sfilmować je, a zdjęcia przesłać na  Ziemię do oceny. Jednak spacer w kosmosie do spodniej części skrzydła mógłby być misją samobójczą, bo nie ma tam żadnych uchwytów, których astronauta mógłby się trzymać. Załoga nie miała zaś silniczków odrzutowych pozwalających poruszać się i manewrować w przestrzeni. Gdyby śmiałek wysłany na skrzydło oddalił się choć na kilka metrów od statku, mógłby już do niego nigdy nie wrócić.

Teoretycznie NASA mogła spowodować, aby Columbia weszła w  atmosferę ziemską pod innym kątem niż standardowy, w nadziei, że  powłoka nie nagrzeje się wtedy tak bardzo. Jednak wówczas wahadłowiec prawie na pewno lądowałby ze zbyt wielką prędkością i  manewr taki według wszelkiego prawdopodobieństwa zakończyłoby się katastrofą.

sg, pap