Według niego, jeszcze pod koniec lat dziewięćdziesiątych 80 proc. przestępstw popełniali Belgowie lub osoby zamieszkałe na stałe w Belgii. Teraz napad na kierowcę luksusowego samochodu i odebranie mu pojazdu można zlecić przybyszowi z Europy Wschodniej za 1000 euro, zaś "likwidację" człowieka za niecałe 1500 euro.
Wynajęci do "brudnej" czy "mokrej roboty" sprawcy to "prawdziwi zawodowcy", którzy "przebywają w Belgii tylko przez czas niezbędny do realizacji kontraktu. Po wykonaniu roboty natychmiast wracają do Albanii czy do Polski. I pozostają bezkarni..." - ubolewa "Le Soir" w ślad za doradcą premiera.
"Nie dalej jak w zeszłym tygodniu w (brukselskiej dzielnicy) Forest brutalna kradzież samochodu była dziełem dwóch niepełnoletnich Polaków w wieku 15 i 16 lat" - podaje przykład belgijska gazeta.
Doradca premiera Belgii zwraca uwagę, że często nawet wykrycie szajki, jak to się udało ostatnio z albańskim gangiem we Flandrii, nie rozwiązuje sprawy, bowiem większość sprawców i część łupów trafia do Europy Wschodniej, zanim zdąży zareagować policja belgijska.
sg, pap