Większość pozostałych ataków nastąpiła w mateczniku sunnickim na północ od Bagdadu, gdzie partyzantka jest najsilniejsza i gdzie wielu arabskich sunnitów, ongiś uprzywilejowanej grupy społeczeństwa irackiego, zamierza zbojkotować głosowanie.
Trzech cywilów poniosło śmierć w wybuchu miny-pułapki w mieście Samarra, a trzech żołnierzy irackich zginęło, gdy rebelianci ostrzelali rakietami ich bazę w Dului.
W Szarkacie na południe od Mosulu partyzanci zdetonowali przed lokalem wyborczym bombę, którą ukryli w wozie ciągniętym przez osła. Zginął iracki strażnik. W Bajdżi, gdzie znajduje się wielka rafineria naftowa, pociski moździerzowe spadły na ośrodek wyborczy, raniąc czterech funkcjonariuszy ochrony.
W Baladzie znaleziono ciała trzech irackich ochroniarzy, których rebelianci porwali tydzień temu. Partyzanci atakują jako kolaborantów wszystkich Irakijczyków współpracujących z wojskami USA.
W stolicy Iraku ostrzelano z rakietowych granatników przeciwpancernych ufortyfikowany hotel "Bagdad". Nie ma doniesień o ofiarach.
Na południe od Bagdadu partyzanci ostrzelali z moździerzy bazę amerykańską w mieście Musajeb, ale trafili w iracki dom mieszkalny i zabili kobietę z dzieckiem.
W pobliżu niepokornego miasta Ramadi, 110 km na zachód od Bagdadu, żołnierze amerykańscy według naocznych świadków zastrzelili dwóch Irakijczyków. Okoliczności incydentu są na razie nieznane.
W ostatnich dniach przed zaplanowanymi na 30 stycznia wyborami liczba ataków partyzanckich i terrorystycznych potroiła się - podało dowództwo wojsk USA w Iraku. W minioną sobotę, 22 stycznia, było ich 29, a w czwartek już 98.
Wybory są podstawą amerykańskiego planu przeobrażenia Iraku z dyktatury w demokrację, realizowanego od wiosny 2003 roku, gdy wojska USA obaliły reżim prezydenta Saddama Husajna. Jednak zdaniem sceptyków mogą dać nową pożywkę sunnickiej partyzantce i zaognić stosunki między społecznościami religijnymi i etnicznymi.
Główny architekt przedwyborczego terroru, Jordańczyk Abu Musab al- Zarkawi, namiestnik szefa Al-Kaidy Osamy bin Ladena na terenie Iraku, grozi utopieniem wyborów w morzu krwi. Oświadczenie wydane przez jego organizację "Al-Kaida w Iraku" nazywa lokale wyborcze "ośrodkami bezbożnictwa i niemoralności" i ostrzega Irakijczyków, by trzymali się z dala od nich.
W związku z tym prezydent Iraku Ghazi Jawer wyraził obawę, że przemoc może odstraszyć od pójścia do urn większość Irakijczyków, ale kilka godzin później powiedział, że oczekuje, iż "większość uprawnionych, do dwóch trzecich ogółu, weźmie udział w głosowaniu".
Tymczasowy premier Ijad Alawi zaapelował do rodaków, by nie ugięli się przed ekstremistami, którzy "próbują zniszczyć nas i nasz świat". "Weźcie swój los w swoje ręce" - powiedział.
Prezydent USA George W. Bush wezwał Irakijczyków, by "powiedzieli +nie+ terrorystom" i wzięli masowy udział w pierwszych od pół wieku irackich wyborach wielopartyjnych.
Wielu Irakijczyków zamierza to uczynić mimo groźby zamachów bombowych i kul terrorystów-snajperów. Jednak wielu innych boi się głosować, by nie narazić się na atak w chwili głosowania w niedzielę, a także później, gdy trudno zmywalny tusz, którym w lokalu wyborczym będzie się oznaczać palce głosujących, uczyni z wyborców na kilka dni łatwo rozpoznawalnych "kolaborantów".
"Jeśli będzie dosyć policjantów i żołnierzy, pójdę i zagłosuję - powiedział 30-letni Firas Adnan, bagdadzki taksówkarz. - W przeciwnym razie nie będę ryzykował życia".
Wybory podzieliły Irak. Popiera je szyicka większość ludności (60 proc. ogółu mieszkańców), bo oczekuje, że tą drogą uzyska dominującą pozycję polityczną po dziesięcioleciach dyskryminacji i prześladowań.
Jednak wśród arabskiej mniejszości sunnickiej, która stanowiła trzon saddamowskiej elity rządzącej, chętnych do głosowania jest bardzo niewielu. Kilka partii sunnickich bojkotuje wybory, argumentując, że terror i obecność 150 tysięcy żołnierzy amerykańskich powoduje, iż nie mogą one być wolne ani uczciwe.
Sondaż przeprowadzony przez ośrodek Zogby International wykazał, że 76 procent arabskich sunnitów nie zamierza głosować. Tylko 9 procent powiedziało, że pójdzie do urn. Zupełnie inne jest nastawienie szyitów: głosować zamierza 80 procent.
Rząd iracki wprowadził nadzwyczajne środki ostrożności. Siły bezpieczeństwa zabarykadowały ulice, zamknęły granice Iraku, a w sobotę także lotnisko międzynarodowe w Bagdadzie. Zabroniono podróżowania z jednej prowincji do drugiej, a w większości miast obowiązuje wydłużona godzina policyjna, od siódmej wieczór do szóstej rano.
Świeżo utworzone irackie siły bezpieczeństwa mają strzec lokali wyborczych, ale wielu Irakijczyków zastanawia się, czy policja i gwardziści zdołają obronić głosujących, skoro z trudem odpierają ataki na swoje posterunki.
Wojska amerykańskie i koalicyjne mają pozostawać z dala od lokali wyborczych, żeby nie powstało wrażenie, iż Irakijczycy głosują pod lufami okupantów. Jednak w krytycznych sytuacjach siły irackie mogą prosić o pomoc Amerykanów i ich sojuszników.
Tymczasem trwają wybory do parlamentu irackiego za granicą. Na listy w punktach wyborczych za granicą wpisało się 280 tys. Irakijczyków, czyli mniej więcej jedna czwarta wszystkich emigrantów. Udział w głosowaniu wymagał od nich dwukrotnej wizyty w lokalu, najczęściej w ambasadzie: raz, by się zapisać, i drugi raz, by wrzucić kartę do urny. Tym komentatorzy tłumaczą względnie niewielkie zainteresowanie wyborami za granicą.
Jako pierwsi karty do urn wrzucili Irakijczycy mieszkający w Australii. Potem lokale otwarto w kolejnych strefach czasowych: w Iranie, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Jordanii, Syrii, Turcji, Danii, Francji, Niemczech, Holandii, Szwecji, Wielkiej Brytanii, Kanadzie i USA. W Polsce nie zorganizowano głosowania - polscy Irakijczycy mogą głosować w Berlinie. Głosowanie poza granicami Iraku potrwa do niedzieli.
Iraccy imigranci przyjęli możliwość wybierania własnych przedstawicieli z entuzjazmem i wzruszeniem. W Damaszku 77-letni Ibrahim Ali Saleh powiedział AFP, że jest bardzo szczęśliwy z rozpisania wyborów, "które są czymś jedynym w swoim rodzaju na Bliskim Wschodzie".
W Londynie do południa głosowało tysiąc osób. AFP pisze, że odbywało się to w atmosferze prawdziwego święta - z tańcami, okrzykami radości i śpiewami. "Oszalałem z radości, byłem tak podekscytowany, że całą noc nie mogłem zasnąć" - powiedział Eman al-Kati. Susan Abraham z kolei podkreśliła, że zgodnie, "w duchu jedności", głosują przedstawiciele różnych irackich grup etnicznych i religijnych. Ona sama straciła z rąk oprawców Saddama Husajna dziewięciu członków rodziny i siedmioro przyjaciół. W całej Wielkiej Brytanii na listy wyborcze wpisało się 31 tys. Irakijczyków.
W Sydney Kassim Abood, który zajmował się organizacją wyborów, powiedział, że Irakijczycy niemal noszą go na rękach. "Przychodzą ze mną porozmawiać, ściskają mnie, całują i mi gratulują. To cudowne - powiedział. - Myślę, że Irakijczycy są dzisiaj dumni". em, pap