Nieudany zamach na wybory (aktl.)

Nieudany zamach na wybory (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zakończyło się głosowanie w pierwszych od 50 lat powszechnych wyborach w Iraku. Mimo gróźb, zamachów i kilkudziesięciu zabitych, przed lokalami wyborczymi ustawiały się długie kolejki.
Terrorystom nie udało się zastraszyć większości Irakijczyków. Głosowało 8 mln spośród 14,27 mln Irakijczyków uprawnionych do głosowania. Z komunikatu komisji wynikałoby więc, że frekwencja przekroczyła 55 proc.

Bardzo wysoką frekwencję odnotowano na terenach zamieszkałych przez Kurdów. Władze spodziewały się tam nawet 90-procentowego udziału mieszkańców w wyborach. W Sulejmaniji na północy Iraku, od rana przed lokalami wyborczymi tłoczyły się setki Kurdów. Głosowali oni na wspólną Listę Sojuszu Kurdyjskiego - dwóch rywalizujących ze sobą partii kurdyjskich - Patriotycznej Unii Kurdystanu i Demokratycznej Partii Kurdystanu, które będą w parlamencie rzecznikami utrwalenia autonomii Kurdystanu, uzyskanej po klęsce Saddama w wojnie w Zatoce Perskiej w 1991 roku. Według ocen dyplomatów zachodnich w Bagdadzie, sojusz kurdyjski może zdobyć nawet 20 procent mandatów w 275-osobowym parlamencie.

Młody Kurd przyniósł na plecach do lokalu wyborczego swego, nie  mogącego chodzić, ojca. W innym miejscu starsza kobieta pomimo zimna przyszła głosować godzinę przed otwarciem lokali wyborczych, gdyż dla Kurdów jest to "historyczny dzień". Takie obrazki nie należały tam do rzadkości.

Zamknięte były natomiast lokale wyborcze w tzw. sunnickim trójkącie śmierci, którego wierzchołki tworzą miejscowości Jusufija na północnym zachodzie, Latifija na południu i Mahmudija na wschodzie. Ten region jest uważany za jeden z najniebezpieczniejszych w Iraku. Wielu szyitów, przybyszów z Zachodu i funkcjonariuszy irackich sił bezpieczeństwa padło tam ofiarą sunnickich partyzantów i uzbrojonych bandytów. Natomiast w innych regionach zamieszkanych przez sunnitów, na zachód i północ od Bagdadu, głosowało bardzo niewiele osób. Według kandydującego do parlamentu sunnity Meszana al-Dżiburiego, przyczyną niskiej frekwencji w regionach sunnickich był zarówno niski poziom bezpieczeństwa, jak i bojkot wyborów, do którego nawoływały partie sunnickie.

Jednym z pierwszych głosujących był prezydent Iraku, Ghazi al- Jawer. Oddał głos w punkcie wyborczym znajdującym się w centrum Bagdadu, w silnie strzeżonej Zielonej Strefie. Prezydent wyraził nadzieję, że inni Irakijczycy pójdą jego śladem.

Głosujący później w tym samym miejscu premier Iraku Ijad Alawi powiedział, że wybory "to historyczny moment dla Iraku" i dzień, w  którym Irakijczycy sami mogą określić swoją przyszłość.

Mimo przedsięwziętych drakońskich środków bezpieczeństwa (m.in. zamknięto granice i lotniska, a po ulicach poruszać się mogły jedynie samochody służbowe) nie obyło się bez krwawych zamachów. Pierwsze ataki nastąpiły wkrótce po otwarciu lokali wyborczych. W Bagdadzie tylko z rąk terrorystów-samobójców zginęło co najmniej dziewięć osób. Rebelianci zdetonowali także bombę pod domem ministra sprawiedliwości, gdzie zginął jeden strażnik. Minister był w tym czasie poza domem.

Ataki miały miejsce także w polskiej strefie stabilizacyjnej. Dziesięć minut po otwarciu lokali wyborczych (7.10 lokalnego czasu) przeprowadzono atak moździerzowy w centrum Mahawilu (prowincja Babil w polskiej strefie); zginął tam jeden Irakijczyk. W Baladzie (około 70 kilometrów na północ od Bagdadu) zabite zostały dwie kobiety i dziecko. Pięć osób zginęło, a 17 zostało rannych w miejscowości Alwan. Zamachowiec-samobójca zdetonował tam ładunek w autobusie wiozącym wyborców. Terroryści atakowali też wyborców w wielu innych miejscach, obeszło się jednak bez ofiar. W sumie zginęło 36 osób, a 96 zostało rannych. Wśród zabitych jest 30 cywili i sześciu policjantów. Ranni to  głównie ludność cywilna.

Związane z Al Kaidą ugrupowanie Abu Musaby al-Zarkawiego w oświadczeniu zamieszczonym na stronie internetowej napisało, że w atakach "na miejsca niewiernych i odszczepieńców" - jak określiło lokale wyborcze - wzięło udział w różnych regionach Iraku 13 członków brygady męczenników irackiej organizacji Al Kaidy. W zachodnim Mosulu z kolei doszło do starć między rebeliantami a iracką armią. W Bagdadzie w sunnickiej dzielnicy Azamija nie otworzono czterech lokali wyborczych, a w Bajdżi wszystkie lokale wyborcze były puste.

O 275 miejsc w irackim zgromadzeniu narodowym oprócz 27 polityków niezależnych ubiega się 7785 kandydatów z ponad 70 partii i  dziewięciu koalicji. Aby zapewnić mandaty kobietom, każda partia i  koalicja musiała umieścić je na co trzecim miejscu swojej listy. Większość partii reprezentuje interesy określonych społeczności religijnych, etnicznych i plemiennych. Większość mandatów przypadnie zapewne reprezentantom większości szyickiej, która stanowi 60 proc. ludności.

Arabscy sunnici (20 procent ludności), którzy rządzili krajem za Saddama Husajna i także wcześniej za monarchii, teraz utracą na dobre swą dawną dominującą pozycję. Część partii sunnickich wezwała do  bojkotu głosowania, ale inne walczyły o mandaty.

Organizacja niezależnych obserwatorów irackich nie ma większych zastrzeżeń do sposobu przeprowadzenia wyborów. Tuż przed zamknięciem lokali wyborczych oświadczyła ona, że pierwsze od ponad pięćdziesięciu lat w Iraku wielopartyjne wybory powszechne odznaczają się "bardzo niewielką liczbą nieprawidłowości". Głosowanie monitorowało 10 tysięcy obserwatorów zgrupowanych w pozarządowej organizacji o nazwie "Oko".

Oficjalne wstępne wyniki wyborów mają być znane po 6-7 dniach, a ostateczne - trzy lub cztery dni później.

em, pap