Jak wyglądała twoja konfrontacja ze służbą zdrowia? Dla wielu chorujących na raka to bywa jak zderzenie z pędzącym pociągiem.
Dokładnie tak jest, choć początki w moim przypadku były dość łagodne. Całą rodziną mamy wykupiony pakiet w prywatnej opiece zdrowotnej, dlatego bez problemu umówiłam się do internisty, powiedziałam, że coś wyczułam, dostałam skierowanie na USG, które odbyło się tego samego dnia i już wtedy właściwie było wiadomo, że nie jest wesoło. Biopsja cienkoigłowa potwierdziła, że są komórki nowotworowe. Otrzymałam kartę DiLO [Karta Diagnostyki i Leczenia Onkologicznego – red.] i zaczęliśmy działać.
My?
Bo od początku byliśmy w tym razem. Mój narzeczony Robert i ja. Dostaliśmy się do Centrum Onkologii i tam wędrowaliśmy od lekarza do lekarza. Trzech onkologów, mówiąc delikatnie, nie wzbudziło naszego zaufania. Jeden z nich, przekazując wyniki biopsji z opisem raka, zaraz po tym, jak powiedział, że będzie ciężko, bo guz ma „złą biologię”, odebrał telefon i ustalał z kimś cenę za koszenie swojego trawnika. Obłęd.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.